Pokaz charakteru! Lech prowadził 3:0, a Jagiellonia i tak sensacyjnie odrobiła
Gdy Lech wygrywał 2:0 z Jagiellonią w maju, obie drużyny dzieliła przepaść 10 miejsc w tabeli. Zaległy pojedynek 4. kolejki we wtorek zawodnicy rozgrywali jako równi sobie sąsiedzi z czuba tabeli PKO Ekstraklasy. Obie jedenastki wygrały pięć z ostatnich sześciu meczów, obie są szczególnie niebezpieczne u siebie. Czy właśnie to miało być decydujące?
Pierwsze minuty zdawały się dawać twierdzącą odpowiedź na tak postawione pytanie. Ledwie administrator Jagiellonii wrzucił w mediach społecznościowych grafiki o rozpoczęciu gry, a już trzeba było dokonywać korekty. W 2. minucie Romańczukowi odskoczyła piłka, przejął ją Mikael Ishak i podaniem znalazł Ba Louę, a ten nie miał litości nad Zlatanem Alomeroviciem.
Kolejorz próbował pójść za ciosem, jednak z biegiem minut żywy pojedynek przechylał się w stronę przewagi Jagiellonii. W 25. minucie Romańczuk był bliski rehabilitacji za błąd, ale centymetrów brakło, by w walce o piłkę z Mrozkiem zdołał trącić ją w kierunku bramki. Moment później Adrian Dieguez po imponującym rajdzie strzelał nieznacznie nad poprzeczką. Wizualną przewagę miała Jaga, ale za walory estetyczne punktów nie ma.
Lech długimi fragmentami miał z gry mniej, ale gdy już miał, to było na co popatrzeć. Ishak w 35. minucie huknął w słupek, a niedosyt złagodziła tylko sygnalizacja spalonego. Szwed odbił sobie jednak po mniej niż 10 minutach, zaliczając czwartego gola w trzech meczach w 43. minucie. Drogę otworzył mu odegraniem Joel Pereira, snajper uderzał bez przyjęcia, a Alomerović… mógł wybić skuteczniej.
Chcąc uniknąć szybkiego ciosu po zmianie stron, białostoczanie weszli z impetem w drugą połowę. Niestety, nie zdążyli nawet raz posłać piłki w kierunku bramki Mrozka, a już stracili kolejnego gola. Raz jeszcze strata w obronie okazała się kluczowa – po niej do piłki dopadł Ba Loua, przebiegł z nią pół boiska i huknął. Golkiper gości może by obronił, ale rykoszet zdecydował o torze lotu.
Czy to już nokaut? Teraz odpowiedzi udzielili przyjezdni: nic z tych rzeczy. Na gola z 51. minuty odpowiedzieli już trzy minuty później. Ciężar wziął na siebie w indywidualnej akcji Kristoffer Hansen, który wszedł lewym skrzydłem, zmienił kierunek i po szybkiej przymiarce dał pierwszego gola Jadze.
Z dwiema bramkami przewagi podopieczni Johna van den Broma nie forsowali tempa, jakby licząc, że przy dwóch bramkach przewagi wystarczy już niweczyć wysiłki przyjezdnych. Poznaniacy najwyraźniej zapomnieli, że Jagiellonia potrafi strzelać nawet z zerowego kąta. Wystarczy ustawić przy stojącej piłce Wdowika i coś wpadnie. To sprawdziło się w 66. minucie. Co prawda nie sam Wdowik był strzelcem gola, ale zaliczył asystę przy trafieniu Mateusza Skrzypczaka. To on po rzucie wolnym posłał piłkę między nogami Dagerstahla.
Piękne widowisko po ponad godzinie straciło na tempie – poznaniacy skutecznie, ale niekoniecznie czysto zatrzymywali przyjezdnych przed kolejnymi strzałami. Ofiarą zaciętej, szarpanej gry padł Afimico Pululu, który zszedł w bardzo dużym bólu.
Widoczne zmęczenie piłkarzy sprzyjało losowości, a ta sprawiała, że w końcówce nikt na Bułgarskiej nie mógł usiedzieć. Nad bramką strzelał Velde, blokowany był Nene, a Romańczuk główką z rzutu wolnego posłał piłkę tylko w ręce Mrozka. Wydawało się, że nie wejdzie już nic, ale w 93. minucie bezsensowny faul Alana Czerwińskiego dał Jadze rzut karny w ostatnich sekundach. Już po doliczonym czasie gry Wdowik strzelił, Mrozek go wyczuł, ale uderzenie było zbyt mocne do obrony. A więc podział punktów w ostatniej chwili!