Prezes Legii Warszawa: to co się stało jest dla mnie absolutnym skandalem
"Legioniści" chcący opuścić obiekt, wraz z władzami klubu, zostali zablokowani przez ochronę oraz policję. Zostało im uniemożliwione dotarcie do autokaru i wyjazd ze stadionu. Po pewnym czasie doszło do przepychanek.
"Od wielu lat jeżdżę na mecze i byłem w różnych miejscach, od Kazachstanu po Portugalię. Widziałem już wiele sytuacji. Kiedyś nasz autobus był atakowany przez kibiców naszych rywali, ale nigdy wcześniej nasza drużyna nie była atakowana przez policję i ochronę. To sytuacja bez precedensu na skalę światową. Nie odpuścimy i zrobimy wszystko, żeby to wyjaśnić. Chcemy zmienić narrację mediów holenderskich, że sprowokowaliśmy to, co się stało. To nie jest prawda" - skomentował właściciel klubu.
W Internecie pojawiło się wiele filmów, które pokazują, że holenderska policja bez uzasadnienia użyła przemocy wobec Mioduskiego, piłkarzy i pracowników Legii.
"Dzięki Bogu udało nam się nagrać te zajścia. Inaczej przypuszczam, że ta sytuacja byłaby inaczej przedstawiana. Ten mecz był dla nas świętem. Szkoda, bo mogliśmy go zremisować. Zasługiwaliśmy na to. Na meczu nie było żadnej agresji. Na stadionie było spokojnie. Kibice nas fenomenalnie dopingowali i nie było żadnych zajść, a to co stało się godzinę później, wydaje się nieprawdopodobne" - wyznał Mioduski.
"Byłem razem z drużyną, ubrany z legijny garnitur i mówiłem, że jestem prezesem klubu i muszą traktować nas z szacunkiem. Wyciągnąłem telefon i uznałem, że muszę to nagrać. Wyrzucili mi telefon i nie chcieli bym go odzyskał. Zostałem uderzony kilka razy. Brutalnie mnie stamtąd odepchnęli" - wyjaśnił.
Zarządzający imprezą masową podjęli decyzję o zamknięciu osób, które są na stadionie. Próbowali to tłumaczyć tym, że otworzyli bramy dla opuszczających obiekt kibiców Legii, choć dookoła nic się nie działo. Przedstawiciele Legii zwracali uwagę organizatorom, ale ich apele pozostały bez odpowiedzi. Całe zamieszanie trwało kilkadziesiąt minut. Zablokowani byli także wszyscy dziennikarze i osoby z trybuny VIP.
"Jeśli ktoś mówi, że piłkarze zaatakowali ochronę, to... nie wiem kiedy to się stało. Byliśmy z powrotem w autobusie i myśleliśmy, że wyjedziemy. Potem powiedzieli, że jeśli nie wypuścimy Pankova, to będzie szturm na autobus. Gdy Pankov się zgodził, to zażądali jeszcze, żeby wyszedł Josue. Tworzą narrację, że agresja była z naszej strony, choć nikt tego nie widział" - poinformował prezes Legii.
Mioduski chciał pojechać na komisariat razem z aresztowanymi piłkarzami, ale nie pozwolono mu. Po bardzo długim oczekiwaniu autokar Legii z pozostałymi zawodnikami został wypuszczony i mógł opuścić stadion.
"Tworzą historię, ale to jest historia nieprawdziwa. Areszt piłkarzy ma stworzyć wrażenie, że są czemuś winni. Próbowałem jechać z zawodnikami na komisariat, ale zostałem brutalnie odepchnięty. Trener i kierownik drużyny mieli jechać z piłkarzami, lecz zostali wywiezieni zupełnie gdzieś indziej. Takie są fakty. Przekazano nam, że Josue i Pankov zostali przewiezieni do Amsterdamu, a jednak zostali w Alkmaar. Wynajęliśmy bardzo dobrego holenderskigo prawnika. Nasi piłkarze są w trakcie przesłuchań" - poinformował.
W niedzielę Legia zmierzy się w ekstraklasie z broniącym tytułu Rakowem Częstochowa, ale wciąż nie jest pewne czy Josue i Pankov zagrają w tym spotkaniu.
"Mam nadzieję, ze ich wypuszczą i wrócą do Polski. To nasi podstawowi zawodnicy. W niedzielę mamy bardzo ważny mecz" - podkreślił Mioduski.
Prezes Legii nie zamierza wnioskować o to, żeby rewanżowy mecz z AZ Alkmaar w Warszawie odbył się bez udziału holenderskich kibiców.
"Zapraszamy do Polski, na Legię. Pokażemy wam jak wygląda, bezpieczeństwo, gościnność i dobra atmosfera. Mam nadzieję, że wynik będzie odwrotny i to my wygramy" - oznajmił.
Legia Warszawa wielokrotnie była karana przez UEFA za wybryki swoich kibiców. Oprócz kar finansowych zdarzało się, że klub musiał rozgrywać mecze w europejskich pucharach bez udziału kibiców.
"Musimy przedstawić nasze racje. Może nie mamy najlepszej reputacji, ale prawda jest taka, że od dłuższego czasu nad tym pracujemy. Na meczach domowych i wyjazdowych kibice zachowują się dobrze. Bardzo wiele się zmieniło. Prawda jest oczywista. Nie znam drugiego przypadku, żeby drużyna była zaatakowana przez policję. To skandal sam w sobie" - podkreślił Mioduski.
W zeszłym sezonie po meczu AZ Alkmaar z West Hamem w półfinale Ligi Konferencji na stadionie również doszło do podobnych spięć.
"Słyszeliśmy, że nie jako pierwsi doświadczyliśmy takiej gościnności w Alkmaar. Ewidentnie tam jest jakiś problem. Drużyna była wstrząśnięta, bo nikt wcześniej nie przeżył czegoś takiego. To powinno skonsolidować zespół, bo to uderza w nas wszystkich. Takie rzeczy mogą nas tylko zmobilizować i trener Kosta Runjaic tak do tego pochodzi" - stwierdził Mioduski.
Burmistrz Alkmaar Anja Schouten w związku z przyjazdem kibiców Legii postawiła w stan pełnej gotowości policję i inne służby. Polacy byli legitymowani i przeszukiwani bez wyraźnego powodu.
"To nie był incydent, tylko coś, co narastało. Przyjechałem w czwartek po południu do Alkmaar i od razu słyszałem od naszych pracowników, że są szykanowani. Wcześniej otrzymywałem maile od holenderskich dziennikarzy, którzy martwili się o to, że przyjedzie jakaś horda walczących kibiców. Nastawienie lokalnych władz było fatalne. Pani burmistrz Alkmaar powiedziała, że nie życzy sobie Polaków w mieście. Zapanowała atmosfera braku bezpieczeństwa. To było nakręcane przez kilka dni. Antypolskie nastawienie było czuć. Wyrzucali ludzi z restauracji" - oświadczył Mioduski.
Według miejscowej policji już przed meczem było niespokojnie, a kibice Legii przypuścili szturm na bramę wjazdową stadionu. Mioduski zakwestionował tę wersję zdarzeń: "Podobno przy bramie wejściowej była sytuacja, gdy ochrona chciała odebrać kibicom bębny i flagi. Widziałem policję z agresywnymi psami. Atmosfera była fatalna, choć nie było podstaw do obaw, że nasi kibice mogli coś zrobić".
Wydarzenia po meczu AZ - Legia są komentowane w całej Europie. Głos w sprawie tego indydentu zabrali politycy, w tym premier RP Mateusz Morawiecki.
"Wiele organizacji i instytucji oferowało nam wsparcie. Choćby ludze z MSZ i parlamentarzyści. Chciałbym wszystkim podziękować. Będziemy składać zażalenia. Prawnicy pracują nad zebraniem materiałów i wykorzystamy każdą okoliczność. Zrobiła się z tego międzynarodowa afera. Nie można dyskryminować polskich obywateli. Pomoc organów rządowych jest przez nas doceniana" - podsumował Mioduski.