Radomiak podbił Zagłębie. Pięć goli i decydujące ciosy Ediego Semedo
Zamiast niedzielnego rosołu, całkiem tłuste danie główne w Lubinie – wczesne popołudnie na Dolnym Śląsku zapowiadało się doskonale. Zagłębie i Radomiak aspirują do gonienia czołówki, potrafią grać efektownie i ofensywnie, a że są bezpośrednimi rywalami o pozycje zaraz za plecami najmocniejszych drużyn, ten mecz 13. kolejki był klasycznym "sześciopunktowcem".
Radomiak ruszył na zachód osłabiony brakiem Alberta Posiadały w bramce, przez co szansę na debiut w Ekstraklasie otrzymał wypożyczony z Lecha Krzysztof Bąkowski. Koledzy z drużyny nie zamierzali jednak Miedziowych dopuszczać do swojego bramkarza, atakując na połowie gospodarzy od pierwszych sekund. Efekt był piorunujący – po zagraniu Pedro Henrique do Ediego Semedo, Portugalczyk już w 32. sekundzie.
Z jednej strony młody Bąkowski dostał tym samym bufor bezpieczeństwa w razie błędu w bramce, a z drugiej mógł być pewien, że Zagłębie będzie go często nękać. Doskonałą okazję miał tuż przed 10. minutą Kacper Chodyna, który jednak zbyt długo zwlekał ze strzałem i ostatecznie stracił pozycję, a piłkę posłał niecelnie.
Było czego żałować tym bardziej, że pięć minut później było już 2:0 dla Radomiaka. Tym razem przyjezdni dostali bezcenny prezent: przy próbie wybicia piłki Wdowiak oddał ją Pedro Henrique przed bramką. Ten przełożył z lewej na prawą nogę i pomimo starań Ławniczaka zmieścił piłkę pod lewym słupkiem. Waldemar Fornalik aż zaklął siarczyście.
Nic z rosnącej przewagi w posiadaniu, nic z kolejnych (głównie niecelnych) strzałów – Zagłębie do przerwy dojechało z bagażem dwóch bramek. Niewiele brakowało Chodynie w 40. minucie, ale Bąkowski sparował jego uderzenie nad poprzeczkę. Zbyt blisko środka bramki.
Po zmianie stron Miedziowym nie udało się podtrzymać impetu w ofensywie, a już w pierwszych 10 minutach parokrotnie było blisko decydującego ciosu na 3:0. Zdyscyplinowany defensywnie Radomiak nie zostawiał miejsca na wejście w pole karne, a tylko czyhał na luźną piłkę, by wyjść z groźną kontrą.
Wyglądało na to, że lubinianie biją głową w mur, gdy w 72. minucie Kacper Chodyna wyłożył piłkę Damianowi Dąbrowskiemu przed polem karnym. Ten uderzył kąśliwie i dał bramkę kontaktową, po której gospodarze zaczęli oddychać lżej.
Widać było, że Miedziowi dostali spory zastrzyk adrenaliny i zamierzali go wykorzystać. Skutecznie – piłka po rzucie rożnym trafiła pod nogi Bartosza Kopacza, ten oddał Mateuszowi Wdowiakowi, który w 77. minucie dał wyrównanie miejscowym.
Od 32. sekundy meczu walczyli, by znaleźć się w tym miejscu! Ogromny ciężar spadł z barków piłkarzom Fornalika, tymczasem Edi Semedo zdecydował, że nałoży go ponownie. Po podaniu ze swojej połowy ruszył prawym skrzydłem, ściął w pole karne i nie oddał piłki wbiegającym kolegom – sam z ostrego kąta pokonał Dioudisa w bramce Zagłębia. Mniej niż trzy minuty w tym meczu miejscowi nie przegrywali...
Oba zespoły – pomimo wykorzystania limitu zmian w 88. minucie, mecz kończyły na resztkach baterii, stąd rwane tempo i sporo niedokładności, za to godna podziwu determinacja. Po prawie 30 strzałach mecz dobiegł jednak końca bez kolejnej zmiany wyniku. Grze Radomiaka – indywidualnie i taktycznie – można przyklasnąć, a Zagłębie ma nad czym pracować w obu tych sferach.