Słabość ofensywna Rakowa kontra minimalizm Cracovii. Tylko remis w Częstochowie
Cracovia przyjechała w sobotę do Częstochowy w minorowych nastrojach, od sierpnia wygrawszy tylko ze słabym ŁKS-em. Raków z kolei musi zbierać punkty zwłaszcza u siebie, chcąc gonić ligową czołówkę i miejsca dające grę w pucharach. Pasom marzyło się pewnie nawiązanie do meczu z września zeszłego roku, gdy pokonali Medaliki 3:0. Teraz nie grali jednak u siebie, a przy Limanowskiego nie zdobyli kompletu punktów od 2019 roku.
Być może właśnie dlatego początek meczu był nieco nerwowy, rwany z obu stron. Pierwsi ze stresem poradzili sobie przyjezdni, którzy pokazywali zdecydowanie wyższą jakość, przechodząc oczekiwania przedmeczowe. W 11. minucie świetnie zachował się krytykowany duet atakujących. Patryk Makuch świetnie wypuścił Kallmana, a ten sam na sam z Kovaceviciem był bliski powodzenia. Golkiper musnął jednak piłkę butem i ta wyszła poza bramkę.
Raków tego ostrzeżenia nie potraktował poważnie i przyszło zapłacić niemałą cenę. W 25. minucie rzut rożny wykonywany przez Atanasova wykorzystał świetnie Virgil Ghita, który wbiegł przed bramkę i główką pokonał Kovacevicia.
Dopiero to spowodowało, że gospodarzom zaczęło się spieszyć do tworzenia lepszych okazji. W ostatnim meczu z Pasami u siebie też zaczęli od straty gola, by wygrać 4:1. Tym razem gole nie przychodziły jednak równie łatwo. W 33. minucie Racovitan strzelał głową po rzucie rożnym. Piłka z linii wróciła na boisko, a dobitkę Koczergina wybijał jeden z krakowian.
Po zmianie stron dominacja Medalików nie podlegała najmniejszej dyskusji, a Cracovia – z konieczności – musiała skupić się na odpieraniu kolejnych szturmów na bramkę Sebastiana Madejskiego. Ten miał zresztą dodatkowo utrudnione zadanie, ponieważ po przerwie był notorycznie atakowany śnieżkami, przez co sędzia w pewnym momencie przerwał grę.
Częstochowianie raz za razem wchodzili w pole karne Cracovii, ale piłka prawie zawsze mijała bramkę. W 53. minucie Sonny Kittel doszedł do dośrodkowania od Frana Tudora, ale był zbyt odchylony i posłał piłkę nad bramką z paru metrów. Niemiec nie mógł uwierzyć, to była druga dobra okazja, której nie wykorzystał.
Kittel zszedł zresztą boiska niedługo później, za to błyszczał wprowadzony po przerwie Bartosz Nowak. Kolejne jego strzały dawały wielką nadzieję na wyrównanie, choć oczekiwanie zakończyło się dopiero w samej końcówce, gdy Oshima faulował w polu karnym i sędzia Piotr Raczkowski wskazał na wapno. Piłkę wziął właśnie Nowak i choć Sebastian Madejski go wyczuł, to nie był w stanie obronić.
Była już 88. minuta i czasu na zwycięską bramkę brakowało obu zespołom. Być może piłkę meczową dostał Nowak od imponującego oglądem pola Koczergina w 96. minucie. Ukrainiec podał Polakowi stojącemu bez opieki na wprost bramki. Ten chciał jak najszybciej obrócić się i strzelić, a efektem było podanie piłki wprost w ręce Madejskiego. Będzie miał do siebie pretensje, choć był jedną z najjaśniejszych postaci słabej dziś ofensywy mistrzów Polski.