Śląsk jest nie do złamania! Wygrywa nawet po dwóch czerwonych kartkach
Po czterech ligowych meczach bez zwycięstwa krakowskie Pasy stanęły przed arcytrudnym zadaniem: zatrzymania Śląska Wrocław na swoim stadionie. Przy Kałuży Wojskowi już w tym sezonie wygrywali, choć wtedy walczyli z Puszczą Niepołomice. Jacek Zieliński miał wiele do poprawy i w dziurawej defensywie, i w bezradnym ostatnio ataku. Jacek Magiera? Wręcz przeciwnie, jego machina nie zaznała porażki w lidze od sierpnia i wciąż prze naprzód.
Zaledwie pięć minut po rozpoczęciu gry w meczu 15. kolejki drugi z Jacków mógł być zdecydowanie bardziej zadowolony. Piotr Samiec-Talar umieścił piłkę w siatce i tylko interwencja liniowego dała Cracovii oddech ulgi. Pierwsze ostrzeżenie padło, ale i Pasy miały apetyt, by postraszyć liderów tabeli z Wrocławia. W 13. minucie wydawało się, że piłka musi wpaść do siatki, gdy minęła Leszczyńskiego. Nic z tego – Łukasz Bejger wybił futbolówkę sprzed pustej bramki!
Bardzo intensywny otwierający kwadrans był o włos od bezbramkowego zakończenia, gdy pod koniec 15. minuty Sebastian Madejski skutecznie zablokował Schwarza sam na sam. Tyle że wybita piłka spadła pod nogi Matiasa Nahuela Leivy, a ten z uśmiechem umieścił ją w siatce przy bliższym słupku.
Śląsk miał już prowadzenie, ale niesprawiedliwe byłoby twierdzenie, że Pasy dały się zdominować. Co prawda gospodarzom z mozołem szło podchodzenie pod pole karne Śląska, ale w tworzeniu groźnych okazji nie ustępowali przyjezdnym. Jeszcze przed półgodziną gry Leszczyński z wielkim wysiłkiem powstrzymywał strzał Janiego Atanasova.
Pasy aż do przerwy naciskały dalej, a WKS już tylko z kontry szukał okazji na podwyższenie. Blisko było w 41. minucie, gdy Macenko oczekiwał karnego po przegranej walce o piłkę z Madejskim. Przy ulewnym deszczu i coraz bardziej grząskim boisku sędzia Marcin Szczerbowicz nie widział nawet potrzeby przedłużania gry, choć obie drużyny rozegrały wcale niezłą połowę.
Druga odsłona zaczęła się od absolutnej kontroli Cracovii, która trzymała w szachu liderów tabeli. Gdy uścisk Pasów się rozluźnił po 51 minutach, bohater Śląska zmienił się na moment w czarny charakter: w rewanżu za nieodgwizdany faul Leiva głową uderzył Jakuba Jugasa i zarobił czerwoną kartkę.
Grającą w osłabieniu drużynę Śląska Jacek Magiera wystawił na próbę, nie dokonując przez dłuższy czas żadnej zmiany, cofnął się jedynie Petr Schwarz. Chwilami obrona przed kolejnymi falami ofensywy Cracovii przybierała desperacki, ryzykowny przebieg. Wojskowi trzymali jednak dyscyplinę i trwali w koncentracji, nie pierwszy zresztą raz w sezonie. Podobnie bronili się do ostatnich sekund w Grodzisku Wielkopolskim, podobnie do samego końca walczyli niedawno z ŁKS-em.
Dopiero na kwadrans przez końcem z murawy zszedł strudzony Piotr Samiec-Talar (za niego Szwedzik), a moment później Śląsk był w jeszcze większych opałach: Jehor Macenko zarobił drugą żółtą kartkę i trzeba było błyskawicznie coś zmienić. Aleksander Paluszek w miejsce Olsena dodał nowych sił, choć umówmy się: całe te siły skupione były na defensywie, Śląsk nie miał choćby niecelnego strzału po swojej stronie przez całą drugą połowę.
Nie tym musiała przejmować się Cracovia, której głównym grzechem pozostawała nieskuteczność. Przemoczeni deszczem, z piłką płatającą coraz większe figle, dopiero w 87. minucie gospodarze podgrzali temperaturę na trybunach. Strzał Oshimy wybił jednak Paluszek, a dobitka była potwornie niecelna. Cóż z oblężenia, gdy kolejne próby (jak Bochnaka, Makucha, Hoskonena czy Rakoczego) nie weszły do bramki?! Ano nic, czyli zero – tyle zostało Cracovii na tablicy wyników i w tabeli po piątkowym hicie.