Sołowiej się nie myli, ale Ruch uratował remis w ostatnich sekundach
Można by próbować przedstawić ten mecz następująco: 14-krotny mistrz Polski kontra klub, który gra dopiero 10. mecz w najwyższej lidze. Można by, ale nie przystoi. Bo z dawnej chwały Ruchowi Chorzów 2023/24 został najwyżej wątły cień, podczas gdy Żubry spokojnie rozgrywają pierwszy sezon w Ekstraklasie, na każdego rywala wychodząc z podniesionym czołem.
Jeśli któryś z tych zespołów jest chłopcem do bicia dla innych, to jest nim ostatni w tabeli Ruch Chorzów, a nie skazywani na pożarcie niepołomiczanie. Ci zresztą doskonale odrobili zadanie domowe przed przyjazdem Niebieskich, od pierwszych minut doskonale neutralizując jakiekolwiek zapędy gości. Chorzowianie mieli piłkę znacznie częściej, tylko co z tego, skoro przez całą pierwszą połowę nawet nie sprawdzili dyspozycji Oliwiera Zycha?
Za to Puszcza zrobiła swoje z nawiązką, wykorzystując swoją największą broń pod wodzą Tomasza Tułacza: stałe fragmenty. Właśnie po wrzutce z autu na połowie Ruchu piłka trafiła w pole karne, a tam spadła pod nogi Łukasza Sołowieja. Jeśli Sołowiej po stałym fragmencie dostaje piłkę przed bramką, to gol jest gwarantowany bardziej niż pogoda na egipskiej riwierze! Nie pomylił się i tym razem, w 35. minucie dając prowadzenie gospodarzom.
Ruch byłby zszedł do szatni z jedną bramką straty, gdyby nie rzut karny odgwizdany w 45. minucie. Sędzia Karol Arys nie miał wątpliwości, za to Marcelowi Pieczkowi na 11. metrze wyraźnie brakło przekonania. Pozwolił Michałowi Buchalikowi obronić, po czym sektor gości eksplodował radością. Uśmiechy z ust fanom Ruchu zdjął arbiter, który nakazał powtórzenie karnego (przedwczesne wbiegnięcie), tym razem do futbolówki podszedł Sołowiej i o pomyłce mowy nie było.
Więcej okazji w pierwszej odsłonie nie było, a na pewno nie po stronie Ruchu. Na pewno może jeszcze wspomnieć o ciekawym uderzeniu Cholewiaka w 42. minucie, natomiast Niebiescy mieli wszystko do poprawy. I podopieczni Jarosława Skrobacza powrócili z nieporównanie większą determinacją po przerwie. Wciąż byli nieskuteczni, ale tym razem defensywa Puszczy musiała naprawdę się napocić, by utrzymać dwie bramki prowadzenia.
Gdy po godzinie gry Niebiescy wciąż mieli zero na koncie, ciężar zmiany sytuacji wziął na siebie indywidualnie Tomasz Swędrowski. W 66. minucie piłkę dostał tuż za gęsto zaludnionym polem karnym, zszedł nieznacznie na prawo i huknął pod poprzeczkę. Zasłonięty Zych nie zdołał obronić bardzo efektownego strzału.
Napór Ruchu nie tylko nie ustawał, ale też niebieskie fale raz za razem próbowały przejść przez łamiących je zawodników Puszczy. Blisko powodzenia był jeszcze Maciej Sadlok w 87. minucie, gdy po jego uderzeniu futbolówka obiła poprzeczkę, ale wyglądało na to, że nic więcej nie zdołają w tym meczu zrobić. Gdy jednak sędzia doliczył cztery minuty, to w ostatniej – dosłownie – sekundzie na 2:2 wyrównał główką Michał Feliks.
Ruch przyjechał do Krakowa z nożem na gardle i ten nóż nie został odsunięty. Ale bramka Feliksa (i cała imponująca determinacja Niebieskich w drugiej połowie) sprawiają, że nie przybliżył się do skóry. Puszcza była już z kolei oczyma wyobraźni na wysokim, 13. miejscu w tabeli. Nic z tego, Ruch siłą ściągnął drugiego beniaminka w dół, na ostatnie miejsce spychając ŁKS.