Sobota z Ekstraklasą: Jaga pokonana, Pogoń już trzecim sobotnim liderem tabeli
Pogoń Szczecin – Widzew Łódź (2:0)
Widzew bardzo dobrze rozpoczął sezon 24/25, tymczasem Portowcy w środku tygodnia stracili trenera. Co prawda jego następca zapewnił, że ofensywny styl będzie kontynuowany, ale łodzianie nie byli skreślani. No, przynajmniej do pierwszego gwizdka, ponieważ później w zasadzie ich nie było. Trudno oddać słowami, jak ogromną presję narzucili gospodarze w Szczecinie od pierwszych minut. Grosicki i Koulouris wrócili do składu, a to zwiastowało spory wysiłek dla Gikiewicza, który okazał się ostatnią deską ratunku dla Widzewa przez większość pierwszej połowy. To on czterokrotnie zatrzymywał strzały Portowców. Skapitulował raz, ale trudno go winić – nikt przecież nie widział, by Wahan Biczachczjan zdobył bramkę głową. A tak właśnie stało się w 21. minucie, gdy doskonała wrzutka Koutrisa znalazła Ormianina bez krycia.
RTS zszedł na przerwę bez celnego strzału, z mniej niż 150 podaniami, podczas gdy kolejne szturmy szczecinian wydawały się tylko kwestią czasu. Słusznie, bowiem tuż po powrocie Biczachczjan był o włos od dubletu, gdy huknął w słupek, a dobitka Koulourisa wylądowała w rękawicach Gikiewicza. Jedyne, czego Pogoń musiała się bać, to wydatek energetyczny: w godzinę przeprowadzili prawie 20 ataków zakończonych strzałem i musieli spuścić z tonu. Większe otwarcie gry nie pokrzyżowało im planów: na niecałe 20 minut przed końcem meczu Pogoń wyszła z defensywy lewą stroną, Grosicki wrzucił piłkę idealnie przed bramkę, a tam Kacper Łukasiak perfekcyjnie wykorzystał podanie i dał 2:0. Szczecinianie nie pozwolili tego wyniku naruszyć do końca i jako trzecia drużyna w sobotę obejmują pierwsze miejsce w Ekstraklasie!
Zagłębie Lubin – Lech Poznań (0:1)
Przy gromkim wsparciu kilku tysięcy swoich kibiców, Lech Poznań w Lubinie od pierwszych minut prezentował determinację do wyjazdu z kompletem punktów. Miedziowi również szukali otwarcia, a to dało efekt w postaci zaciętego kwadransa, w którym gra przenosiła się spod jednego pola karnego pod drugie. Otwarcie wyniku przyszło w 20. minucie, gdy po szybkiej wymianie Ali Gholizadeh idealnie wypuścił Afonso Sousę sam na sam, a ten oszukał Hładuna. Szala wyraźnie przechyliła się na stronę zawodników Kolejorza, którzy kontrolowali przebieg rozgrywki do przerwy.
Po powrocie z szatni szukali zresztą bardziej komfortowego prowadzenia, gdy w 48. minucie uderzał Mikael Ishak, ale nie udało się. Stykowy wynik mógł zamienić się w remis po kwadransie drugiej części, gdy Bartosz Mrozek w niewiele ponad minutę bronił aż czterokrotnie. To był dobry moment Miedziowych, którzy mogli również zaliczyć doskonałą kontrę w 67. minucie. Wybicie sprzed bramki wypuściło Wdowiaka sam na sam, ale dał się dogonić i z trudnej pozycji uderzał nad poprzeczką. Napór Zagłębia skończył się urazem Mrozka na pięć minut przed końcem, gdy bramkarz upadł kopnięty w twarz przez Sejka. Nic poważnego się nie stało, a czas na pomoc medyczną urwał gospodarzom sporo pod względem czasu i rytmu. Nawet osiem doliczonych minut nie pozwoliło wyrównać.
Jagiellonia Białystok – Cracovia (2:4)
Sobota miała być dla Jagiellonii meczem na wylizanie ran po bolesnej weryfikacji w Norwegii. Na Podlasie przyjechały jednak Pasy, które ostatnio wywiozły ze Słonecznej pierwszą wygraną od ponad dekady. I zaczęło się koszmarnie dla gospodarzy: wrzut z autu Olafssona wprost do Kallmana, a ten podręcznikowo dał Cracovii prowadzenie. Mistrzowie Polski postanowili, że na więcej rywalom nie pozwolą i „siedli” na krakowianach w kolejnych fragmentach, szarpiąc raz za razem. Po 10 minutach gry Lamine Diaby-Fadiga w doskonałej sytuacji posłał główkę niecelnie, ale poprawił się przy pierwszej okazji, gdy piłkę od Romanczuka przyjął i w trudnej pozycji zmieścił ją przy dalszym słupku. W 27. minucie było już 2:1 dla Jagi, gdy po dynamicznej akcji do bramki wpadła piłka i czterech piłkarzy, w tym autor gola – Jarosław Kubicki.
Pasy długo nie miały nic z gry, za to wykorzystanie nielicznych okazji szło im wybornie: kolejne wznowienie gry (rożny) i gol na 2:2, tym razem po dobitce Jugasa dokładnie w 30. minucie. Mało tego, Van Buren był o centymetry od bramki na 3:2 głową, a następnie nogą chwilę później. W ostatni kwadrans pierwszej połowy to przyjezdni weszli znacznie lepiej i tylko ostatni kontakt zawodził. Nikt już nie uderzył celnie, ale działo się aż do przerwy – padło prawie 20 strzałów. Z niezmiennym impetem obie drużyny wróciły z szatni i raz jeszcze prowadzenie dał Kallman po wrzucie z autu! Adrian Siemieniec nie miał wyboru: weszli Imaz i Pululu. Ten drugi na kwadrans przed końcem mógł przywrócić remis, ale ugrał tylko korner po rykoszecie. Pasy skupiły się na destrukcji, a gospodarzom nie szło. Imaz podcinkę posłał w trybuny, Romanczuk strzelił obok słupka. Doliczony czas nie przyniósł gospodarzom gola, za to ich bicie głową w mur skończyło się kontrą, po której Mateusz Bochnak dobił Jagiellonię czwartym golem.