Sobota z Ekstraklasą: Lech rozjechał Lechię, Jagiellonia nie dała szans Stali, Raków wygrywa z GieKSą
Lech Poznań – Lechia Gdańsk (3:1)
Lechia nie wygrała przy Bułgarskiej od 2018 roku i nawet z powracającym po olimpijskiej przygodzie Maksymem Chłaniem w składzie nie mogła być faworytem w Poznaniu. Lech wprawdzie przegrał ostatnio z Widzewem, ale różnica potencjałów wydawała się co najmniej spora. A to wrażenie zostało potwierdzone błyskawicznie, gdy Kolejorz ruszył od pierwszych sekund i w mniej niż trzy minuty objął prowadzenie. Wrzutką z prawego skrzydła Dino Hotić obsłużył Mikaela Ishaka na dalszym słupku, jego główka weszła przy samej bocznej siatce.
Gdańszczanie kilka razy zdołali dojść do pozycji strzeleckiej, ale ani razu nie zagrażali bramce Mrozka. Golkiper Lecha mógł z radością wspierać swoich kolegów, których gra pierwszy raz od dawna mogła napawać radością i nadzieją. Wymiana podań płynna, bardzo dobre role Kozubala i Gurgula, a w efekcie – kolejne gole jeszcze przed przerwą. Na 10 minut przed zmianą stron Ishak zgrał na lewo do Ba Louy, a ten oddał Hoticiowi wrzutką, umożliwiając drugiego gola z główki. Pięć minut później Gurgul doskonale dograł ze swojej połowy do Sousy na lewym skrzydle. Ten dograł do Ishaka, który na przerwę zszedł z dubletem.
Ishak był bliski hat-tricka, ale musiał ostatecznie zejść nie tylko z dwiema bramkami, również z bólem uniemożliwiającym dalszą grę. Kolejorz w drugiej części skupiał się na rozważnej grze i odpieraniu kolejnych prób Lechii, szukającej choćby honorowego trafienia. Blisko był Camilo Mena już w 51. minucie, ale w sytuacji sam na sam Mrozek obronił strzał nogą. Trener Frederiksen dał szansę Hakansowi, Fiabemie, Szymczakowi i Gholizadehowi, wymieniając de facto całą ofensywę. Żaden ze zmienników nie błysnął szczególnie, za to na gola zapracował ostatecznie 19-letni Karl Wendt z Lechii, który uratował honor gdańszczan. Rykoszet od obrońcy pozwolił zmylić Mrozka, ale tylko pudruje to, jak wielka różnica dzieliła obie drużyny w sobotni wieczór.
Jagiellonia Białystok – Stal Mielec (2:0)
Mistrzowie Polski teoretycznie nic nikomu udowadniać nie muszą. A jednak, po zapewnieniu sobie udziału w fazie ligowej co najmniej europejskich rozgrywek, białostoczanie muszą wdrożyć się w rytm grania co trzy-cztery dni. Mielczanie nie zamierzali z kolei dać się pożreć, od początku ruszyli do wysokiego pressingu, starając się rozbijać próby Jagiellonii. Udało się o tyle, że przez całą pierwszą połowę białostoczanie oddali tylko jedno uderzenie w światło bramki. Sęk w tym, że to jedyne uderzenie gospodarze zamienili na gola. Imaz wypuścił Pululu z lewej strony pola karnego, a ten mimo ostrego kąta i wystawionej ręki Kochalskiego zmieścił piłkę w bramce! Mielczanie również uderzyli celnie raz, ale pod względem jakości nie było porównania.
Powrót do gry przyniósł kolejne sytuacje gospodarzy, co po kwadransie przełożyło się na podwojenie przewagi bramkowej. Doskonale ustawiony Jesus Imaz do asysty dołożył gola lekkim uderzeniem pod słupek. Jaga przełamała więc serię meczów na 1:0 w tej kolejce, a bardzo szybko mogła zaliczyć gola numer trzy, gdy sędzia wskazał na rzut karny. Do piłki podszedł Kristoffer Hansen, ale nie zdołał pokonać czujnego Kochalskiego. Dla dynamiki meczu okazało się to bez znaczenia – Stal już do końca regulaminowego czasu nie miała szans zagrozić bramce Jagiellonii, tymczasem mistrzowie Polski tworzyli kolejne okazje. Mieli je choćby Marczuk czy Kubicki, lecz już bez efektu.
GKS Katowice – Raków Częstochowa (0:1)
Po powrocie Marka Papszuna drużyna z Częstochowy wciąż nie jest dobrze naoliwioną maszyną, co dobitnie pokazała porażka z Cracovią. Przed przyjazdem do Katowic Papszun zapowiadał znacznie większą intensywność, ale pierwsze minuty kompletnie nie potwierdzały zapowiedzi. To GieKSa ruszyła z kopyta, szukając otwarcia wyniku od samego początku. Początkowo zaskoczone, Medaliki wkrótce dostosowały się do warunków i tylko Kacper Trelowski w wyjściach przed bramkę wydawał się niepewny. Golkiper długo jednak nie musiał bronić strzałów na bramkę. Gdy kończył się drugi kwadrans spotkania, kolejny atak katowiczan otworzył rywalom szansę na atak. Niefrasobliwość Błąda w obronie okazała się kosztowna, gdy do wrzutki Frana Tudora najlepiej wyskoczył Jean Carlos Silva i główką pokonał Kudłę w bramce.
Ślązacy musieli być bardzo sfrustrowani, że mimo włożonej energii zostali z niczym, gdy Rakowowi wystarczyło jedno uderzenie. Podopieczni trenera Góraka ruszyli z kolejnymi atakami i byli bliscy szczęścia w 41. minucie, gdy Komor uderzał tuż pod poprzeczkę, ale Trelowski wybił piłkę. Przerwa dała obu zespołom czas na przygotowanie taktyki i po powrocie obroty były wyższe po obu stronach. GieKSa musiała się otwierać, a Raków szukał drugiej bramki. Katowiczanie najbliżej byli po seryjnie wykonywanych rzutach rożnych, wciąż jednak bez otwarcia wyniku. Niecodzienne okazało się wejście na boisko kuzyna Haalanda. Jonatan Braut Brunnes wszedł na ostatnie pół godziny i został wciągnięty z powrotem na ławkę po mniej niż 20 minutach gry. Wśród katowiczan jedną z najlepszych okazji drugiej połowy miał Klemenz w 57. minucie, z kolei w Rakowie Otieno jakimś cudem w sytuacji sam na strzał posłał piłkę poza boisko. Gospodarze walczyli do końca, a strzał rozpaczy oddał blokowany w polu karnym Rakowa bramkarz GieKSy.