Tak się walczy w Chorzowie! Ruch zatrzymał Śląsk na Śląskim
14 długich lat czekali kibice Ruchu Chorzów na powrót do Kotła Czarownic. Od dziś to oni mają największy stadion w całej Ekstraklasie i w najbliższych latach głównym wyzwaniem będzie sprzedawać tak wiele biletów, by organizacja meczów była opłacalna. W noc debiutu sprawdzian z mobilizacji zdany na szóstkę: w Chorzowie pojawiło się 29 089 kibiców!
Przed powrotem do rodzinnego miasta z Gliwic wykonano ogrom pracy, spisali się też fani… pozostało tylko zagrać świetny mecz i przyciągać kolejnych widzów. Niestety, w nowym domu zaczęło się koszmarnie dla gospodarzy. Po faulu na Peterze Pokornym do wykonania rzutu wolnego podszedł inny Czech – Petr Schwarz. Wrzucił piłkę w pole karne, a tam Łukasz Bejger zgubił Szymańskiego i swobodnie wbił piłkę główką do bramki.
Od początku grający bardzo nisko gospodarze pozostali na swojej połowie, jakby sparaliżowani falstartem w kluczowym pojedynku. Dłuższą chwilę zajęło, zanim Niebiescy ruszyli na grający w bordowych strojach Śląsk. Nie zdążyli jeszcze oddać strzału, a już stadion zamilkł na moment w wyczekiwaniu: analiza VAR po potencjalnym faulu w szesnastce Śląska. Po chwili ryk: karny! Do piłki podszedł Daniel Szczepan i nie pomylił się. Po 17 minutach Ruch miał pierwszą bramkę na Śląskim w nowym sezonie.
Przygotowani na kolejne ataki Wojskowych, chorzowianie okopali się wkrótce na swojej połowie, przyjmując jeden rzut rożny za drugim oraz kolejne strzały. Po każdej wytrzymanej fali Śląska podopieczni trenera Skrobacza ruszali naprzód, walcząc o każdy metr i każdą, choćby najbardziej przypadkową sytuację w okolicach bramki.
Atuty ofensywne kategorycznie miał po swojej stronie lider Ekstraklasy, chorzowianie grali znacznie prostszymi środkami, co mogło się zbyt szybko skończyć czerwoną kartką dla Miłosza Kozaka. Wzajemne prowokacje wybijały jednak z rytmu WKS i tworzenie okazji w ostatnim kwadransie pierwszej połowy szło coraz ciężej. Wyróżnić można mocny strzał z dystansu Schwarza, ale uderzenie po ziemi pewnie wyłapał Kamiński.
Zapowiadało się, że Niebiescy zejdą do szatni z dobrym wynikiem. Nic z tego – w 46. minucie akcja Śląska ze swojej połowy doczekała się modelowego finiszu, a gola zdobył ten, który najbardziej na niego pracował w pierwszej połowie, Matias Nahuel.
W statystykach mecz wydawał się wyrównany, na boisku jednak znacznie więcej do powiedzenia miał wrocławski Śląsk. Podobnie było od początku drugiej odsłony: Niebieskim nie można było odmówić ambicji i determinacji do zmiany wyniku, a jednak każda próba budowania ataku czy uzyskania stałego fragmentu przychodziła w ogromynm znoju.
Co nie znaczy, że bramka Rafała Leszczyńskiego nie była zagrożona. Po 66 minutach gry Sadlok dośrodkowywał z rzutu wolnego, a Tomas Podstawski główkował tylko minimalnie niecelnie. Leszczyński nie zareagował, to była świetna okazja. W kolejnych 10 minutach wyjątkowo miłe dla oka były ataki Ruchu, tyle że poza wybronionym strzałem Letniowskiego efektów wciąż brakowało.
Wtem, po kolejnej wrzutce, Rafał Leszczyński koszmarnie uderzył Szczepana, a sędzia po raz drugi wskazał na wapno! Napastnik Niebieskich wstawał początkowo lekko zamroczony, ale nie oddał piłki nikomu innemu. Huknął i nie dał szans na obronę. W 82. minucie to Ruch miał korzystny wynik, a WKS mógł żałować prób utrzymania jednobramkowej przewagi.
Każdy odbiór, każde wybicie, każda okazja do sprowokowania faulu – wszystko to trybuny fetowały brawami, a żadna kontra nie miała szans przejść, ku rosnącej frustracji liderów. Niebiescy nie zamierzali się zatrzymywać, szukali trzeciego gola. Żółte kartki sypały się jedna za drugą (w sumie 11 na boisku, w tym dwie dla Pokornego), nie wszyscy kończyli mecz w całych strojach, a kości trzeszczały. Piłkę meczową miał Śląsk w doliczonym czasie, ale nie udało się skierować jej do bramki Kamińskiego. Po gigantycznych emocjach Ruch zatrzymał Śląsk!