Waleczna Miedź zniweczyła plany Legii, 2:2 w Legnicy
Ostatni wielkanocny mecz PKO BP Ekstraklasy nabrał szczególnego znaczenia po zakończeniu starcia Radomiak-Raków, w którym przyjezdni niespodziewanie zgubili punkty, a mogli nawet przegrać. W tej sytuacji Legia Warszawa musiała przecież wywieźć trzy oczka z Legnicy, od ostatniej drużyny, która nie przekroczyła jeszcze 20 punktów w sezonie.
Jeśli pierwsze minuty miały coś o przebiegu gry powiedzieć, to nie należało się spodziewać gwałtownych szarż po żadnej ze stron. W kwadrans każda z drużyn oddała po jednym niecelnym strzale, przy czym ten po stronie gospodarzy nie został zaliczony z powodu spalonego. Na pierwsze celne uderzenie piłkarze kazali czekać do 22. minuty, ale główkę Slisza po rzucie wolnym z łatwością złapał Abramowicz w bramce Miedzi.
Jeśli ktoś liczył na wielkie dysproporcje między wiceliderem a czerwoną latarnią, to nie było ich widać. Mało tego, w 26. minucie fatalny błąd Nawrockiego w defensywie sprawił, że Miedź przejęła piłkę w polu karnym Legii, a Maxime Dominguez uderzył i – z pomocą niefortunnego rykoszetu od obrońcy – piłka wylądowała w siatce.
Co by nie mówić, Miedzianka wiosną przegrała tylko jeden mecz na swoim stadionie, zatrzymując tu również Lecha Poznań. W ciemno można było przewidzieć, że Legia częściej będzie przy piłce, a Miedź będzie szukała szans w destrukcji i kontrach. Co jednak z tego wyniknie? Czas płynął, a niewiele z tego wynikało, gospodarze prowadzili do 41. minuty. Wtedy rzut wolny wykonywał Josue i nie pomylił się – posłał odchodzącą piłkę nad murem, pokonując Abramowicza.
W drugiej połowie należało się zatem spodziewać, że Legia zechce mecz rozstrzygnąć na swoją korzyść. W końcu gola stracili po głupim błędzie, więc uważali – jak potwierdzał w przerwie Rafał Augustyniak – że mają mecz pod kontrolą. Miejscowi postanowili wyprowadzić ich z błędu szybko. Po niewiele ponad pięciu minutach pięknie akcję Miedzi wykończył Chuca, nie dając szans Hładunowi.
Jeśli wydaje się, że kolejny raz Miedź strzeliła wbrew przebiegowi meczu, to nic bardziej mylnego. Gospodarze dominowali w posiadaniu i liczbie strzałów, rozgrywając całkiem atrakcyjną połowę. Legia na pierwszy celny strzał pracowała aż kwadrans drugiej połowy, ale Abramowicz zatrzymał Muciego bez problemu.
Próbującą złapać rytm Legię cały czas coś zatrzymywało. A to destrukcja Miedzi, a to zmiany w składzie gospodarzy, a to w końcu oprawa kibiców, który w 80. minucie posłali w niebo niemałe ilości pirotechniki, z sarkastycznym hasłem "Odpalamy odpowiedzialnie" i przekreślonym wizerunkiem komendanta głównego z granatnikiem. Zadymienie spowodowało wstrzymanie gry na prawie pięć minut.
Gdy gospodarze liczyli już na dowiezienie wygranej do końca meczu, w doliczonym czasie gry Wszołek próbował utrzymać piłkę w boisku i trafił w rękę jednego z gospodarzy. Po analizie VAR sędzia Damian Kos podyktował jedenastkę, a tę pewnie wykorzystał Josue.
Ostatnie słowo mogło należeć do Miedzi Legnica, której nieustępliwość w końcówce przyniosła owoce. W 12. minucie doliczonego czasu Hubert Matynia pokonał Hładuna i trybuny oszalały. Sędzia Kos wskazał najpierw na środek boiska, ale po sygnalizacji liniowego zmienił zdanie. Przed meczem fani Miedzianki pewnie wzięliby 2:2 z rozpędzoną Legią w ciemno, ale po takiej końcówce trudno mówić o satysfakcji...