Wielki powrót Korony kompromituje Lecha i spycha Wartę do strefy spadkowej!
Kielczanie przed 34. kolejką rozgrywek byli w najtrudniejszej sytuacji – musieli jednocześnie powtórzyć wyczyn z 2018 roku i pokonać Lecha w Poznaniu, a także liczyć na potknięcie wyżej notowanych rywali. Drużyna Kamila Kuzery w sobotę przy Bułgarskiej naprawdę zamierzała powalczyć o pełną pulę, oferując efektowną grę od pierwszych momentów.
Kolejorz w pierwszej połowie wyglądał – niestety dla jego wiary – jak w ostatnich meczach, długo pozostając bez argumentów. Korona atakowała, notując aż 12 strzałów przed przerwą. Ich akcje mogły się podobać, ale nie zmieniły wyniku, tymczasem Lechowi wystarczyło jedno celne uderzenie do szatni, by wyjść na 1:0. Egzekutorem był Mikael Ishak, dogrywał mu Karlstrom.
Okoliczności zmieniły się po przerwie, gdy bezpośrednia czerwona kartka usunęła Filipa Marchwińskiego z boiska, a Yevgeniy Shikavka chwilę później strzelił na 1:1. Złocisto-Krwiści naprawdę poczuli krew i uderzali dalej, a Mrozek był w potężnych opałach. W 65. minucie Shikavka miał już dublet na koncie, a Korona była poza strefą spadkową!
Skrzydła prawie podciął kielczanom drugi gol Ishaka, ale został unieważniony po wyjściu piłki poza boisko przed strzałem. Utrzymując wysoką intensywność kosztem zdrowia, zawodnicy Korony byli bliscy podwyższenia wyniku, ale nawet wygrana tylko jednym golem realizuje cel: kielczanie zostają w elicie! Kolejorz w trzecim meczu z rzędu na swoim stadionie został wygwizdany, spadając na 5. miejsce Ekstraklasy.
Warta podwójnie przegrana
Warta Poznań w ostatniej kolejce mierzyła się z faworytem do mistrzostwa i każdy inny wynik niż wygrana Jagiellonii byłby sensacją. Dla Zielonych nawet remis mógłby oznaczać awans o dwa oczka i ucieczkę od spadku, dlatego podopieczni Dawida Szulczka mieli być zdeterminowani zatrzymać Jagiellonię. Determinacji wystarczyło jednak na kilka minut, ponieważ już w 5. minucie Jaga wyszła na prowadzenie po golu Nene, a do przerwy prowadziła już 3:0.
Jedyną dobrą wiadomością dla Zielonych był fakt, że Korona do przerwy przegrywała w Poznaniu, co ratowało ligowy byt Warty. Gdy jednak kielczanie wyszli na sensacyjne prowadzenie po dublecie Shikavki, sytuacja Zielonych w Białymstoku stała się tragiczna. Nie było mowy o odrobieniu trzech goli, nawet na jednego nowi mistrzowie nie dali szans. Po czterech sezonach z rzędu Warciarze spadają z Ekstraklasy.
Radomiak zaczął dobrze, ale znów zawiódł
Pomimo dorobku 38 punktów Zieloni z Radomia nie mogli być pewni utrzymania przed ostatnią kolejką – obciążający bilans bramkowy teoretycznie mógł pociągnąć ich w dół. Dlatego publiczność uspokoił gol Machado w 34. minucie. Po przerwie kibice Radomiaka świętowali nawet 2:0, ale dubletu Machado nie było – gola cofnęła weryfikacja.
Zieloni wciąż byli w komfortowej sytuacji, ale miny szybko zrzedły, gdy w 70. i 73. minucie Widzew bezlitośnie wykorzystał swoje okazje, a Fran Alvarez i Jordi Sanchez dali prowadzenie, obaj po asystach Antoniego Klimka. Ku ogromnej frustracji kibiców Radomiaka Widzew podniósł jeszcze prowadzenie, wygrywając 3:1 po golu Dominika Kuna w 95. minucie.
Puszcza jedynym ocalałym beniaminkiem
Kto przed sezonem spodziewał się, że najsilniejszym beniaminkiem będzie ten awansujący przez baraże po zajęciu piątej pozycji w Fortuna 1 Lidze? Ten bez stadionu, z małego miasteczka, z kadrą bliżej nieznaną całej Polsce. Dziś nikt już Puszczy nie lekceważy, na stulecie istnienia nie tylko awansowali, ale i utrzymali się w lidze.
Co prawda Żubry do ostatniej kolejki nie mogły być pewne utrzymania, ale w meczu z Piastem sprzyjało im szczęście. Pomimo aż 14 strzałów w pierwszej połowie, Piastunki nie mogły znaleźć drogi do bramki, czasem przy desperackiej obronie niepołomiczan. Czego Piast nie wykorzystał, zemściło się po przerwie. Wrzutka z lewego skrzydła, główki Siemaszki i Zapolnika, a potem tylko radość z gola na 1:0! Więcej goli w tym meczu nie oglądaliśmy.
ŁKS pożegnał się widowiskowo
Łódzki Klub Sportowy jako pierwszy pożegnał się z Ekstraklasą. Formalnie przypieczętowała to porażka na swoim stadionie ze Śląskiem Wrocław w 31. kolejce, ale już w kwietniu szanse na utrzymanie były czysto matematyczne. Kibice ŁKS-u przez całą wiosnę na mecze chodzili raczej z wierności barwom niż nadziei na zwycięstwa. Przy al. Unii tylko czterokrotnie oglądali zwycięstwo swojej drużyny, a dziś pojawili się w sile ponad 10 tysięcy na pożegnanie z ligą, licząc na piąty komplet punktów u siebie, choćby na otarcie łez.
Mecz rozpoczął się leniwie, ale łodzianie mieli co oklaskiwać już w 7. minucie, gdy huknął w samo okno Kay Tejan. Holender pokazał całą radość z gry, jaką zdobył serca wielu widzów. Nim minęła 20. minuta spotkania, ŁKS zamknął losy meczu: po czerwonej kartce Ehmanna rzut wolny wykonywał Engjell Hoti, który zaliczył fantastyczne trafienie na 2:0! Jakby pięknych goli było mało, w doliczonym czasie pierwszej połowy Pirulo również użądlił z dystansu na 3:0.
Pomimo gry w przewadze ŁKS pozwolił Stali Mielec na zbyt wiele. Przyjezdni najpierw złapali wiatr w żagle wykorzystanym karnym Shkurina, a w 88. minucie wybronione uderzenie Białorusina skończyło się udaną dobitką Wolsztyńskiego. Z 3:0 zrobiło się 3:2. Wygrana może cieszyś, ale nie zmienia losu.
Ruch spada po świetnej serii
Ruch Chorzów szansę na utrzymanie stracił oficjalnie tydzień po ŁKS-ie, w 32. kolejce. Niebiescy nie musieli nawet wychodzić na boisko, o ich losie przesądziło zwycięstwo Puszczy nad Wartą Poznań. Mimo to wygrali wówczas z Radomiakiem, notując serię trzech wygranych po tym, jak jesienią udało się tylko raz zgarnąć komplet kosztem drugiego słabego beniaminka – ŁKS-u.
Na sobotnim meczu z Cracovią kibice pojawili się w sile ok. 20 tysięcy nie tylko chcąc zobaczyć walkę na boisku, ale również w celu pożegnania odchodzącego kapitana, Tomasza Foszmańczyka. Zanosiło się, że to będzie główna atrakcja pierwszej połowy, bowiem przez 45 minut nie padł żaden celny strzał. W doliczonym czasie przed przerwą Miłosz Kozak znalazł jednak Somę Novothnego, a ten dał prowadzenie Niebieskim.
W drugiej połowie poskromić apetyty Pasów na wyrównanie pomogła czerwona kartka dla Skovgaarda. Wynik meczu ustalił w doliczonym czasie gry drugim golem Novothny, który zapewnił czwartą wygraną w pięciu ostatnich meczach. Szkoda, że tak późno.