Wymęczony i brzydki, ale jednak triumf! ŁKS pokonuje Koronę w 99. minucie
Skazywana na pożarcie w nowym sezonie Korona Kielce już zdołał utrzeć nosa Śląskowi Wrocław. Ma pierwszy punkt i pierwszego gola, więcej dane jej zdobyć nie było – mecz drugiej kolejki przełożony. ŁKS do piątkowego meczu z kielczanami podchodził w dużo gorszych nastrojach. Dwa mecze bez gola, bez punktu, za to z pięcioma bramkami bagażu.
Nic zatem dziwnego, że w piątek na Stadionie Króla gospodarze od pierwszych minut wyglądali solidniej. O agresywnym ataku na bramkę przyjezdnych mowy jednak nie było. Rycerze Wiosny grali pragmatycznie, a żadna z drużyn nie chciała się odsłonić i stracić bramki jako pierwsza. Może nie szachy, ale asekuracyjne podejście było ciężkie do oglądania dla fanów. Gdy tylko była szansa na stworzenie zagrożenia, kończyło się stratą.
Na otwarcie wyniku długo się nie zanosiło, ale z pomocą przyszła zbyt ostra interwencja Podgórskiego w polu karnym, po której Szymon Marciniak wskazał na wapno. Dani Ramirez przymierzył i wykonał fragment wzorcowo: nie do obrony, potężne uderzenie w górny róg.
Jak się okazało, to była jedyna bramka pierwszej połowy i jeden z zaledwie dwóch strzałów w światło bramki. Drugi był dziełem Ronaldo Deaconu, który w 40. minucie był bliski efektownego gola z rzutu wolnego. W bramce ŁKS-u jest jednak Aleksander Bobek i wybił piłkę spod poprzeczki.
Po powrocie z szatni obie drużyny ponownie wyszły z przeświadczeniem, że na swoją okazję mają sporo czasu. Co prawda kielczanie szukali wyrównania, ale obrona ŁKS-u była tyle niepewna, co zdeterminowana do zatrzymania przyjezdnych. Po kwadransie drugiej odsłony proporcje przechyliły się zdecydowanie bardziej na stronę gospodarzy, ku uciesze kibiców na Galerze.
Nawet przy stałych fragmentach i pressingu Korony łodzianie wychodzili obronną ręką, zwłaszcza z Bobkiem zatrzymującym wszystkie celne strzały, które udało się wypracować zawodnikom Kamila Kuzery. Wydawało się, że opadający z sił i pomysłów kielczanie nie zdołają już nic zrobić, ale pomogła im ręka Louveau w polu karnym. Szymon Marciniak jej nie zauważył, ale VAR podpowiedział weryfikację i Adrian Dalmau pewnie pokonał Bobka.
Zamknięci przez ponad 20 minut na swojej połowie łodzianie podjęli ostatnie próby zmiany wyniku dopiero w doliczonym czasie. Po kilku boleśnie nieudanych podejściach w końcu wpadło! W 99. minucie główkował po centrze z rzutu rożnego Tutyskinas, piłka po rykoszecie zmieniła lot i weszła przy interweniującym Xavierze Dziekońskim. I choć po paskudnym meczu, choć wymordowane, to zwycięstwo w Łodzi musi dziś smakować wyjątkowo dobrze!