Arsenal mógł rozbić Tottenham, a wygrał w męczarniach. Pięć bramek w derbach Londynu
Derby Północnego Londynu to oczywiście wyjątkowy mecz dla obu ekip, którym od lat jest nie po drodze i których kibice za sobą nie przepadają. Przed dzisiejszym spotkaniem atmosfera była jednak jeszcze bardziej podgrzana, bo przecież Arsenal koniecznie potrzebował trzech punktów w walce o mistrzostwo Anglii, a Tottenham nie tylko nie chciał pozwolić rywalom zbliżyć się do tytułu, ale też sam bierze udział w wyścigu o pierwszą czwórkę na koniec rozgrywek.
Początek spotkania był wyrównany i agresywny, a obu zespołom trudno było dojść do sytuacji strzeleckich. Kanonierom to jednak nie przeszkadzało i objęli prowadzenie, nie oddając nawet strzału na bramkę. Wszystko przez trafienie samobójcze Pierre'a-Emile'a Hojbjerga. Duńczyk znalazł się w złym miejscu w złym czasie i odbił piłkę, która została dośrodkowana przez Bukayo Sakę z rzutu rożnego, czym zaskoczył własnego bramkarza, a goście mogli cieszyć się z prowadzenia.
Gospodarze mieli jednak więcej niż jedną okazję, by szybko odrobić straty i wrócić do remisu. W przeciągu kilku minut Cristian Romero najpierw po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry uderzał głową tuż obok słupka, po chwili w innej sytuacji trafił w słupek, a w 22. minucie Micky Van De Ven umieścił piłkę w siatce, ale system VAR doszukał się w całej sytuacji minimalnego spalonego Holendra.
Wtedy Arsenal uciszył rywali i odebrał im sporo chęci i wigoru, ponieważ wyszedł z kontratakiem, w którym fenomenalnym podaniem na wolne pole popisał się Kai Havertz, piłkę perfekcyjnie przyjął Saka, po czym pomknął na bramkę Tottenhamu i w swoim stylu lewą nogą oddał strzał po dalszym słupku, który wyprowadził gości na dwubramkowe prowadzenie.
Żeby tego było mało, po kolejnych 11 minutach gry Tottenham Hotspur Stadium zupełnie zamilkł, kibice nie mieli chęci dopingować, a piłkarze bujali w obłokach po kolejnym przyjętym ciosie. Znowu mieliśmy rzut rożny. Tym razem jednak przy piłce znalazł się już piłkarz gości, ponieważ to Havertz skierował ją do siatki i mogło się wydawać, że jest już po meczu. 3:0 w 38. minucie wyglądało na wynik, z którego po prostu nie da się wyjść.
Po przerwie goście dalej grali jak z nut i wykorzystywali swoją przewagę psychologiczną, prowadząc wysoko na terenie rywali. Wynik powinien być jeszcze podwyższony, ale w świetnej sytuacji Saka strzelił zbyt nisko i pozwolił na kapitalną interwencję Guglielmo Vicario.
To zemściło się niewiele minut później, chociaż trzeba przyznać, że Arsenal sam wyciągnął pomocną dłoń przeciwnikom. A konkretnie zrobił to David Raya, który w niegroźnej sytuacji, mając piłkę przy nodze, zdecydował się podcinać ją nad jednym z rywali. To się jednak nie udało i przejął on piłkę. Co Romero robił pod polem karnym Kanonierów? Tego nie wiadomo, ale stoper przejął futbolówkę i w dodatku wykończył sytuację sam na sam.
Jaki był tego efekt? Zawodnicy obu zespołów mieli jeszcze przed sobą niemal pół godziny gry, a kibice Tottenhamu wstali z miejsc i zwietrzyli swoją szansę w tym spotkaniu. W dodatku ich piłkarze tracili do rywali już tylko dwie, a nie trzy bramki, a to zapowiadało ogromne emocje, na które jeszcze kilka minut wcześniej wcale się nie zapowiadało.
Od tego momentu Koguty zaczęły wyprowadzać atak za atakiem, ale zwykle kończyły się one na dośrodkowaniach, które nie znajdowały żadnego z napastników, a kończyły w dłoniach Rayi. Wtedy jednak Arsenal postanowił po raz kolejny podać koło ratunkowe Tottenhamowi i znowu dał im prezent. W 87. minucie w zamieszaniu w polu karnym Declan Rice chcąc wybić piłkę, trafił w nogę Bena Daviesa, a sędzia po analizie VAR wskazał na rzut karny.
Do piłki podszedł zupełnie niewidoczny wcześniej Heung-Min Son i pewnym uderzeniem umieścił piłkę w siatce, a Tottenham miał jeszcze kilka minut, by doprowadzić do remisu. Ostatecznie jednak Kanonierzy wytrzymali napór i dopisali sobie w tabeli bardzo cenne trzy punkty. Teraz chcąc marzyć o mistrzostwie, muszą liczyć na potknięcie Manchesteru City, który zagra z Nottingham.