Koncert pięknych bramek w elektryzujących derbach Manchesteru. Górą drużyna Guardioli
Jeżeli tylko ktoś stwierdził, że odrobinę przedłuży sobie niedzielny spacer lub zdąży zrobić sobie jeszcze coś ciepłego do picia, bo pewnie w pierwszych minutach meczu nic się nie wydarzy, to srogo się pomylił. Pierwszy rzut rożny spotkania mieliśmy jeszcze przed upływem minuty, a piłkarze obu zespołów prezentowali niespotykaną energię od pierwszego gwizdka sędziego.
Graliśmy praktycznie bez środka pola, bo gdy tylko piłkę miał Manchester City, a starał się mieć ją cały czas, to automatycznie przenosił się wszystkimi zawodnikami z pola pod szesnastkę Czerwonych Diabłow. Jeśli za to piłkę przejmowali goście, to bez zbędnych podań wychodzili z szybką kontrą, nie tracąc czasu na wymienianie niepotrzebnych podań.
Efekt tego dostaliśmy już w ósmej minucie meczu, gdy Andre Onana posłał długie i celne podanie do Bruno Fernandesa, ten przytrzymał chwilę piłkę na połowie rywali, poczekał na nadbiegającego Marcusa Rashforda i podał mu piłkę na strzał. Anglik uderzył niesamowicie mocno, ale też precyzyjnie i strzelił jedną z ładniejszych bramek w swojej karierze. Futbolówka odbiła się od poprzeczki i wpadła do bramki, a Ederson był zupełnie bezradny.
To wtedy Manchester City przejął zupełną kontrolę nad spotkaniem i non stop próbował coś zmalować w polu karnym rywali, choć był w tym nieskuteczny, a gdy już coś wychodziło zawodnikom Pepa Guardioli, na straży w bramce Czerwonych Diabłów stał kapitalnie dziś broniący Onana.
Kameruńczyk powstrzymał w sytuacji sam na sam Phila Fodena, obronił dwa inne uderzenia Anglika, a także skutecznie interweniował przy strzale Rodriego oraz czytał niemal wszystkie dośrodkowania, które były posyłane w jego okolice.
W efekcie Obywatele byli bezradni. Podobnie można jednak opisać grę Manchesteru United, który praktycznie nie pojawiał się z piłką na połowie mistrzów Anglii. Swoje sytuacje miał jeszcze Rashford, ale zachował się w nich dużo gorzej niż przy akcji bramkowej. Najpierw mógł wykorzystać fatalny błąd Rubena Diasa i pomknąć od połowy boiska na spotkanie z Edersonem, ale nie zapanował nad piłką i kontrę zatrzymał Kyle Walker, w drugiej sytuacji Anglik mógł pokusić się o strzał przy zamknięciu dośrodkowania, ale zupełnie skiksował i w ogóle nie trafił w piłkę.
Jeszcze lepszą sytuację pod koniec pierwszej połowy miał jednak Haaland. Norweg przez pierwsze piętnaście minut był niewidoczny i skutecznie kryty przez obrońców Manchesteru United, ale tuż przed przerwą znalazł się trzy metry przed pustą bramką i spotkał z piłką podaną przez Fodena. Efekt? Cóż, ciężko dobrać słowa, by opisać pudło najlepszego strzelca Premier League w tym i poprzednim sezonie. Z tak bliskiej odległości Norweg przeniósł piłkę nad pustą bramką.
Po przerwie niewiele zmieniło się w grze obu zespołów, a Manchester City wciąż szukał swojej bramki, która pozwoliłaby gospodarzom otworzyć ich konto bramkowe. To jednak dawało okazje na kontry gościom, a jedną z nich oglądaliśmy w 55. minucie spotkania. Rashford dostał podanie na wolne pole i ścigał się z Walkerem, jednak zawodnik Manchesteru United bardzo szybko upadł na murawę przy pierwszym kontakcie z obrońcą. Gdyby sędzia odgwizdał faul, musiałby wyrzucić Walkera z boiska. Arbiter nie przerwał jednak gry, a powtórki pokazały, że na pewno nie możemy mówić o klarownym i oczywistym faulu.
Ważne było jednak to, co stało się kilkadziesiąt minut później, zaraz po przejęciu piłki przez Walkera, który wyprowadził atak. Piłkę na skraju pola karnego dostał Foden. Poprowadził ją lewą nogą wzdłuż linii szesnastki i huknął z całej siły, idealnie znajdując okienko bramki Onany. Prawdopodobnie nie ma na świecie bramkarza, który obroniłby to uderzenie. Trybuny Etihad Stadium uniosły się w kosmos, ale koledzy Fodena nawet nie świętowali z nim bramki, bo od razu chcieli wznawiać grę i walczyć o zwycięstwo.
Przez długi czas byli jednak bezradni. Goście niemal już nie zagrażali ich bramce, ale za to piłkarze Guardioli nie byli w stanie wypracować sobie pewnych okazji na bramkę. Swojego dnia nie miał Kevin de Bruyne, który decydował się na złe dogrania i nie dorzucał od siebie pierwiastka magii, a niewidoczny i schowany za obrońcami był Haaland.
W takich momentach jednak w rolę pierwszoplanową idealnie wpisał się Foden. Anglik napędził akcję, podając w pole karne do Juliana Alvareza, który w drugiej połowie zastąpił Jeremy'ego Doku, odebrał od niego podanie zwrotne już w szesnastce i strzałem po długim rogu pokonał Onanę, zapewniając Manchetserowi City prowadzenie 2:1.
Dzieła zniszczenia dopełnił w doliczonym czasie gry Haaland, który jak to ma w zwyczaju, nawet mimo słabszego występu znalazł sposób, by dopisać swoje nazwisko do meczowego protokołu w sekcji strzelców bramek. Rodri wykorzystał błąd Sofyana Amrabata blisko swojej szesnastki, podał do Haalanda, a ten w końcu umieścił piłkę w siatce i zrehabilitował się za pudło z pierwszej połowy.
Patrząc na styl gry zaprezentowany przez obie ekipy, Manchester City w pełni zasłużenie zgarnął dzisiaj trzy punkty. Manchester United zapisał się w tym spotkaniu tak naprawdę tylko pięknym trafieniem Rashforda oraz przeszkadzaniem rywalom swoimi działaniami w obronie. Obywatele zmniejszają straty do Liverpoolu i czekają na jutrzejszą reakcję Arsenalu, który także liczy się w walce o mistrzostwo Anglii.