Liverpool robi swoje, mur obronny Luton skruszony po przerwie
Pozbawiony nawet 11 zawodników podstawowego składu Jurgen Klopp nie miał w 26. kolejce Premier League łatwego zadania. Co prawda nawet drugi garnitur The Reds jest nominalnie lepszy od Kapeluszników z Luton, ale ich zgranie i przygotowanie taktyczne narobiło już problemów niejednemu przeciwnikowi. Liverpool coś o tym wie, na Kenilsworth Road zdołał jesienią ugrać tylko 1:1.
Prześledź komplet statystyk meczu Liverpool-Luton
Zgodnie z oczekiwaniami, gospodarze na Anfield ruszyli od pierwszych sekund i tylko do trzeciej minuty Luis Diaz dwukrotnie był blisko pokonania Kaminskiego. Ale to nie była jego połowa, o czym później przekonywał się jeszcze parokrotnie. Początkowo nie szło zresztą nikomu, nawet ekwilibrystyczna przewrotka Gakpo po 10 minutach gry nie dała otwarcia wyniku.
Goście spod Londynu przetrwali pierwsze minuty, po czym wykorzystali zbliżenie się do pola karnego gospodarzy w najlepszy możliwy sposób. Od wrzutu z autu wykonali sekwencję podań aż do główki Ogbene. Co prawda piłka szczęśliwie prześliznęła się pod interweniującym Kelleherem, ale nie można umniejszać Luton – na dłuższą chwilę wprawili Anfield w konsternację. Po drugiej stronie bramka pozostawała zaklęta, jak przy próbie ostatniego dotyku Diaza w 32. minucie. Pomimo aż 12 okazji, niczego lepszego do przerwy The Reds nie zaoferowali.
Liverpool wraca po przerwie
Po zmianie stron napór The Reds jeszcze się wzmógł i tym razem efekty przyszły szybciej. W 52. minucie gospodarze domagali się karnego po zagraniu ręką Ogbene. Nie stał się jednak antybohaterem przyjezdnych, jedenastki nie było. Niestety, korzystna interpretacja nie ocaliła Luton Town. Między 56. a 58. minutą dwie doskonałe piłki od Alexisa Mac Allistera skończyły się dwiema bramkami, odpowiednio po główkach Van Dijka i Gakpo. Obaj Holendrzy mieli apetyt na więcej i tym razem strata dwóch goli w otwierającym kwadransie nie była najgorszym wynikiem dla Luton.
Wydawało się, że Liverpool rozluźnił swój uścisk na przyjezdnych, ale przecież bez gola pozostawał Luis Diaz i zależało mu na zmianie tej statystyki. Kolumbijczyk na niecałe 20 minut przed końcem efektownie posłał piłkę przy bliższym słupku, nad ręką interweniującego Kamińskiego.
Kwestia podziału punktów została w tym momencie zamknięta, otwarte było pytanie o wynik. Kapelusznicy próbowali jeszcze odgryzać się miejscowym i walczyć o gola kontaktowego. Przynajmniej do końcówki, gdy kontakt wybił im z głowy Harvey Elliott, pracujący na swoje trafienie cały mecz. To nie on miał być gwiazdą akcji, ale szarżę Gakpo zatrzymali obrońcy, cofając piłkę wprost po nogi 20-latka. Ten wpakował piłkę w okienko i uradował Anfield na ostatnie minuty doliczonego czasu.