Tym razem wstydu nie było. Tottenham uratował remis z Manchesterem United
W spotkaniu rozgrywanym na Tottenham Hotspur Stadium gospodarze chcieli przede wszystkim odzyskać zaufanie swoich kibiców, którzy znów tłumnie zasiedli na trybunach. Zostało ono bowiem mocno nadszarpnięte w ostatnim spotkaniu zakończonym dotkliwą porażką z Newcastle United 1:6, w której pięć goli dla rywali padło w ciągu pierwszych 21 minut. Po tym spotkaniu z posadą tymczasowego trenera pożegnał się Cristian Stellini, a zastąpił go inny szkoleniowiec z krótkim kontraktem - Ryan Mason.
Zadanie nie był jednak łatwe, bowiem po drugiej stronie boiska znajdował się zespół, który w ostatnich miesiącach prezentuje coraz lepszą formę. A z pewnością, w przeciwieństwie do Kogutów, notuje regularny progres w swojej grze i wynikach.
Trudność tej misji została potwierdzona już w 7. minucie meczu. Marcus Rashford rozgrywając piłkę przed polem karnym świetnie wypatrzył Jadona Sancho, a ten po dokładnym przyjęciu futbolówki wymanewrował obrońcę i pewnym strzałem przy dalszym słupku pokonał Frasera Forstera.
Szybko stracony gol kibicom londyńskiej drużyny przywołał niemiłe wspomnienia z ostatniego spotkania, gdyż defensywa Spurs znów zachowała się zbyt biernie. W kolejnej fazie meczu gospodarze nie robili zbyt wiele, aby zapewnić im lepsze nastroje.
Podopieczni Erika ten Haga nadal byli stroną dominującą, a rywale grali nieporadnie także w ofensywie. Próby dryblingu Richarlisona kończyły się fiaskiem, a strzały z daleka m.in. Pedro Porro leciały daleko obok bramki lub trafiały w ręce Davida de Gei.
Co więcej, w 19. minucie doskonałą okazję do podwyższenia wyniku miał Sancho. Tym razem kunsztem wykazał się golkiper, a przy próbie dobitki piłkę z linii bramkowej wybił Ivan Perisić. Doświadczony bramkarz uchronił swoją drużynę także w 39. minucie, kiedy odbił strzał Rashforda z bliskiej odległości, a chwilę później także mocne uderzenie Christiana Eriksena.
Jednak tuż przed przerwą był już bez szans. Rashford świetnie opanował dalekie podanie z własnej połowy, następnie pomknął w stronę bramki Tottenhamu i po ograniu Erika Diera skierował piłkę do siatki. Drużyna gospodarzy była w całkowitej rozsypce.
Słynny duet znów w natarciu
Na drugą odsłonę spotkania piłkarze Masona wyszli jednak odpowiednio zdeterminowani - szybko przejęli inicjatywę i regularnie przenosili grę pod pole karne przeciwników. Ich starania przyniosły efekt już w 56. minucie meczu, kiedy Porro popisał się mocnym strzałem z powietrza i umieścił piłkę w prawym górnym rogu bramki Czerwonych Diabłów. Kibice zgromadzeni na stadionie w końcu mieli okazję do wyrażenia radości z gola swoich ulubieńców.
Ci zapewnili im jednak sporą huśtawkę emocji, gdyż już w następnej akcji mogli stracić trzecią bramkę. Tym razem przez linię obrony przedarł się Bruno Fernandes, ale jego strzał trafił prosto w poprzeczkę. Dobitkę Aarona Wana-Bissaki wybronił natomiast świetnie dysponowany tego dnia Forster.
Gospodarze grali odważnie i tworzyli coraz więcej okazji, ale zwykle przy wykończeniu brakowało im precyzji. Znakomite sytuacje zmarnowali m.in. Son Heung-Min oraz Dier.
Nadeszła jednak 80. minuta. Harry Kane przejął odzyskaną piłkę na prawej stronie boiska i posłał dokładne podanie do znajdującego się w polu karnym Sona, który tym razem zachował zimną krew i umieścił futbolówkę w siatce. To była świetna akcja duetu, który przecież jeszcze nie tak dawno zachwycał wszystkich fanów Premier League i nie tylko.
Ostatecznie wynik nie uległ już zmianie. Piłkarze Tottenhamu nie zmienili zbytnio swojej pozycji w tabeli, ich strata do pierwszej czwórki nadal jest zbyt duża. Na pewno jednak dali nadzieję swoim fanom, że ich ostatni kryzys został już zażegnany.
Za to zespół Czerwonych Diabłów umocnił się na 4. pozycji i wciąż liczy na zajęcie miejsca na podium, o co rywalizuje przede wszystkim z Newcastle United, który tego dnia pokonał Everton 4:1. W innym czwartkowym meczu Bournemouth wygrał na wyjeździe z Southampton Jana Bednarka 1:0.