Puchar Francji: Toulouse w euforii po rozmontowaniu Nantes na Stade de France
FC Nantes, którzy zagrali w swoim 10. finale Coupe de France, mieli szansę na drugi puchar z rzędu, gryby w sobotę ograli Toulouse FC. Był to mecz, który dałby fanom Kanarków szansę na kilka godzin radości przed powrotem do rzeczywistości, gdzie celem jest już tylko utrzymanie. Należało więc z tego skorzystać i wiedziała o tym publiczność Kanarków.
Publiczność, która długo przed meczem była obecna na ulicach Saint-Denis, naciskała na zespół od początku meczu. Jedenastu zawodników ustawionych na boisku przez Antoine'a Kombouaré miało jednak całkowicie opuścić mecz. Tuluza, w poszukiwaniu drugiego tytułu po tym z 1957 roku, włożyła niezbędną intensywność, aby dobrze rozpocząć i strzelili pierwsze dwie bramki z setek.
Z pierwszego rzutu rożnego meczu Branco Van den Boomen posłał precyzyjną piłkę w pole karne, gdzie stał Logan Costa. Mieszkaniec Republiki Zielonego Przylądka wystartował i głową skierował piłkę do siatki już w 4. minucie. Środkowy obrońca zrobił to samo sześć minut później, ale tym razem z rzutu wolnego. Po 10 minutach było już 2:0 dla Tuluzy.
Mostafa Mohamed jako pierwszy ruszył do odwetu po stronie FC Nantes. Jego próbę strzału ze środka pola karnego uratował na linii Gabriel Suazo w 11. minucie. Kilka minut później Andrei Girotto próbował szczęścia ze skraju pola (18. min), ale było to zdecydowanie zbyt nieśmiałe uderzenie, by przestraszyć pewnie grające Toulouse FC.
Chilijski lewy obrońca, który nie pozwolił Kanarkom na zmniejszenie deficytu, znalazł w polu Thijsa Dallingę podaniem z ponad 50 metrów. Napastnik TFC dopadł do piłki prawą nogą, przerzucił ją nad Albanem Lafontem i w 23. minucie zakończył nadzieje Nantes. Holender dopisał do swojego dorobku w połowie godziny drugą bramkę, przy której zawinił bramkarz Nantes. Minęło niewiele ponad pół godziny, a na telebimach Stade de France widniało już 0:4.
Kibice Kanarków ratują honor FC Nantes
Polski właściciel FC Nantes mógł być pewien, że skonfliktowani z nim fani w nim zobaczą winowajcę. Od okrzyku "FC Kita" kibice Kanarków rozpoczęli drugą połowę. Nie przestali jednak kibicować swoim, wspierając ich nieustannie. Na trybunach Nantes brzmiało pięknie, ale na zielonym prostokącie wydawało się niezdolne do niczego. Cztery bramki wpuszczone w pierwszej połowie zagrały na morale zawodników i było to widać.
Akcje i próby strzałów nie udawały się z powodu braku wiary, w dodatku przeciwnik był dobrze zorganizowany. Zawsze znajdował się członek, który ucinał próbę Kanarków lub zawodnik, który ruszał z kontrą. Philippe Montanier przez te dziewięćdziesiąt minut udzielił lekcji swojemu koledze Antoine'owi Kombouaré.
W jednej z takich prób Nantes, Fabien Centonze wdarł się w pole przeciwnika i został poturbowany przez Rasmusa Nicolaisena, co skutkowało karnym. Ten został zamieniony na gola przez Ludovica Blasa (75. min), co pozwoliło FC Nantes uratować honor, ale Tuluza szybko przypomniała, kto jest szefem. Les Violets byli ponownie na szczycie, gdy Zakaria Aboukhal wykorzystał rzut wolny ze skraju pola i oddał strzał w górny róg siatki Lafonta (79. min).
To była czysta gra. To było łatwe zwycięstwo zespołu "Téfécé" (5:1), który podniósł drugi w swojej historii Puchar Francji. Po awansie do Ligue 1 w zeszłym roku, podopieczni Montaniera znów są w niebie.