Juventus wydarł wygraną w ostatnich sekundach, pozostaje wiceliderem Serie A
Niedzielny mecz 26. kolejki Serie A z Frosinone miał przekonać kibiców na Allianz Stadium, że Juventus jeszcze nie zapomniał, jak się wygrywa mecze. Po czterech potknięciach z rzędu komplet punktów był jedyną gwarancją zachowania drugiego miejsca w tabeli.
Sprawdź statystyki meczu Juventus-Frosinone
Podopieczni Massimiliano Allegriego rozpoczęli realizację zadania modelowo, gdy mocnym podaniem Dusana Vlahovicia znalazł Weston McKennie. Serb zwiódł obrońcę i uderzył w dolny róg, dając prowadzenie już w trzeciej minucie. Po wymarzonym starcie Starej Damy ekipa z regionu Lazio przypomniała jednak, że jest najbardziej bramkostrzelnym z beniaminków.
Po precyzyjnym krosie Zortei do główki doszedł Walid Cheddira, pokonując Wojciecha Szczęsnego. I to nie było wcale ostatnie słowo podopiecznych trenera Di Francesco, którzy przed upływem półgodziny mieli prowadzenie. Tym razem Marco Brescianini kompletnie zignorował eskortę dwóch obrońców Juve i uderzeniem pod poprzeczkę nie dał szans polskiemu bramkarzowi.
Jak to miało miejsce już wielokrotnie w tym sezonie, wynik Juve zależał przede wszystkim od formy Valhovicia. Na szczęście dla gospodarzy, serbski napastnik w polu karnym czuje się niezmiennie wybornie i po kolejnym kluczowym podaniu od McKenniego fantastycznie obrócił się i uderzył nieznacznie poza zasięgiem rękawic Michele Cerofoliniego, pod dalszy słupek. Pięć minut trwała radość Frosinone.
W ostatnim kwadransie przed przerwą Juventus starał się odzyskać prowadzenie, ale do szatni piłkarze schodzili ze stanem równowagi. Podobnie wyglądało pół godziny po zmianie stron boiska – z powtarzającymi się atakami gospodarzy i, chwilami kurczowej, obronie Frosinone. Efektem każdorazowo były jednak niecelne uderzenia, a jakości nie podnieśli wprowadzeni po godzinie gry Yildiz i Weah. Dopiero w 80. minucie oglądaliśmy celny strzał, ale próba Locatellego z ponad 20 metrów skończyła w rękawicach Cerofoliniego.
Na ostatnie minuty wszedł jeszcze Arkadiusz Milik, ale jego wpływ na losy meczu okazał się minimalny. Rola bohatera przypadła Daniele Ruganiemu w dramatycznych okolicznościach. Na 15 sekund przed upływem doliczonych pięciu minut Włoch zamykał rzut rożny i dobił piłkę po niecelnej główce Vlahovicia, wprawiając Allianz Stadium w szał. Tak, Juventus jednak przypomniał sobie, jak się wygrywa.