Milan uratował remis, Bologna nie wykorzystała szansy
Po świetnym wyniku w ćwierćfinale Ligi Mistrzów AC Milan przyjechał w sobotę na Stadio Renato Dall’Ara z drugim garniturem piłkarzy. Stefano Pioli uznał najwyraźniej, że ma w odwodzie na tyle dobrych piłkarzy, by średniaków z Bolonii ograć.
Bologna zweryfikowała tę hipotezę błyskawicznie. Po zaledwie 30 sekundach, w pierwszej akcji meczu, gospodarze wyszli na prowadzenie, ku uciesze pełnych po raz pierwszy od miesięcy trybun. Nicola Sansone był idealnie ustawiony i tak też uderzył, nie dając szans Maignanowi w bramce.
Jak się później okazało, to był ostatni strzał w światło bramki, na jaki było stać gospodarzy. A może inaczej: jakiego próbowali. Milan nie był bowiem rywalem nie do przejścia, w Bolonii pokazywał wszystko to, za co zawodnicy Piolego są krytykowani. W pierwszej połowie piłkarze Bologni cofnęli się jednak i chcieli doczekać do przerwy.
Ta sztuka mogła się udać, ponieważ ofensywa Rossonerich była zgoła bezzębna. Nazwiska pokroju Rebicia czy Origiego nie robią wrażenia, gdy ci tracą instynkt strzelecki mając piłkę przed bramką. Dlatego wyręczył ich w 40. minucie Tommaso Pobega, który huknął nie do obrony, a piłka od słupka weszła do bramki.
Trudno winić Łukasza Skorupskiego, nie tylko zresztą przy tej sytuacji. Polski bramkarz przy golu nie miał wiele do powiedzenia, natomiast w przekroju meczu bronił skutecznie czterokrotnie. Nawet jeśli strzały pokroju główki Rebicia wprost w jego rękawice niekoniecznie można nazwać groźnymi.
W drugiej połowie wynik się nie zmienił, za to obraz gry – owszem. Gospodarze wyzbyli się respektu i próbowali jednak mecz wygrać. Więcej prób niezmiennie miał na koncie Milan, ale żadnej ze stron na zmianę wyniku nie było stać. Oba zespoły mają czego żałować. Bologna miała szansę zbliżyć się do strefy dającej grę w pucharach, a Milan może stracić czwartą lokatę w Serie A na rzecz Interu, jeśli ten wygra swój mecz.