Piątek próbował, ale Salernitany przed Napoli nie uratował
Na mapie dzieli ich niecałe 50 kilometrów, więc mówimy o derbach w Serie A. W lidze jednak między Napoli a Salernitaną jest prawdziwa przepaść – jedni walczą o mistrzostwo, drudzy o utrzymanie. Do tego raptem tydzień temu w Salerno doszło do piłkarskiego trzęsienia ziemi – po porażce 2:8 z Atalantą pracę stracił trener, by odzyskać ją niemal natychmiast później. Ot, Włochy… W Napoli jednak też ostatnio nie jest wesoło. Co prawda w ligowych meczach lokomotywa wciąż wygrywa, ale chyba bardziej siłą rozpędu niż świeżą energią. W dodatku przydarzył się pucharowy blamaż z Cremonese, więc w derbach było co udowadniać.
Oba zespoły wyszły na sobotnie starcie w optymalnym składzie (poza brakiem Kwaracchelii u Niebieskich), a kibice z Polski mogli mieć rozdarte serca: Krzysztof Piątek na szpicy Salernitany, a Piotr Zieliński w drugiej linii Napoli. Reprezentanci kilka razy ścierali się na boisku, ale z nich dwóch to Piątek miał mniej do udowodnienia. W końcu nikt nie miałby do Salernitany pretensji o porażkę z przyszłymi mistrzami. Za to Napoli coś gospodarzom wbić musiało, żeby nie pogłębiły się ostatnie rysy na wizerunku.
Świadomi układu sił gospodarze podeszli do spotkania skupieni na defensywie, na rozbijaniu wszystkich możliwych prób Napoli. Zrezygnowali więc z posiadania piłki, co zaowocowało kolosalną przewagą optyczną liderów tabeli. Tak też miało być, byle tylko z tej przewagi nie wynikało prowadzenie w bramkach. Dyscyplina i skupienie zawodników Salernitany były w pierwszej połowie godne najwyższego podziwu. Mało tego, swoich szans szukał Krzysztof Piątek, który był nawet bliski urwania się w 44. minucie, ale faulem powstrzymywał go Kim Min-Jae, ukarany żółtą kartką.
Do tego momentu Napoli najbliżej gola było 10 minut wcześniej, gdy Osimhen co prawda pokonał Ochoę, ale był na spalonym. Poza tą szansą obie drużyny miały tylko po jednym celnym strzale na bramkę rywali. Zdecydowanie zapracowali na to gospodarze, którym jednak brakło sekund, by dowieźć remis do końca pierwszej połowy. Już po minięciu ostatnich sekund doliczonego czasu gola na 1:0 od poprzeczki wbił Di Lorenzo, przełamując impas.
Cokolwiek planowała Salernitana na drugą połowę, legło w gruzach bardzo szybko. Raz napoczętych gospodarzy w zaledwie dwie minuty ponownie pokonali zawodnicy Napoli. Z dystansu strzelał Elmas, piłka od słupka wpadła pod nogi Osimhena, a ten mógł tylko uśmiechnąć się i pokonać bramkarza Salernitany.
Konikom Morskim pozostało bardziej się otworzyć, bo i nie było już czego bronić. Jeśli mieli cokolwiek ugrać, musieli ruszyć do ataku i jedna z najlepszych - a wciąż nielicznych - okazji przyszła w 55. minucie. Głową strzelać chciał Piątek, ale lot piłki na korner zmienił Rrahmani. Po rzucie rożnym ponownie główka, tym razem Pirola nieznacznie się pomylił.
To był jeden z pierwszych sygnałów, że Salernitana zagra bardziej ofensywnie. Efektem nie były jednak bramki czy choćby kolejne strzały dla gospodarzy, raczej więcej miejsca dla Napoli pod polem karnym rywali. Po 70. minucie atak z Salerno wzmocnił Diego Valencia, by zwiększyć siłę ofensywy. Najlepszą pomoc, nieco przewrotnie, otrzymał jednak Krzysztof Piątek od Lobotki w 83. minucie, gdy ten niechcący wyłożył Polakowi piłkę przed polem karnym. Ten strzelił kąśliwie po ziemi, ale Meret zdołał sparować piłkę na słupek.
O ile w pierwszej połowie to Salernitana skupiała się na irytowaniu Napoli wybijaniem z rytmu, o tyle w drugiej to Azzurri mogli pozwolić sobie na psucie mozolnie konstruowanych ataków Granaty. Widowisko znacząco straciło na atrakcyjności i jeszcze tylko gromki doping moknących w ulewnym deszczu kibiców przypominał, że oglądamy derby. Nic się już nie zmieniło, Napoli wygrało 2:0 - wszystko zgodnie z planem.