Trzeci faworyt zatrzymany, Motor Lublin wciąż niepokonany
"Beniaminek" to słowo, które nie napędza strachu rywalom. Ale Motor Lublin – niezależnie od szczęśliwego awansu przez baraże czy skandali związanych z trenerem – staje się drużyną, przed którą przeciwnicy mogą tracić pewność siebie.
Po dwóch zwycięstwach na otwarcie sezonu (3:2 z Zagłębiem i 1:0 z Lechią) w niedzielę lublinianie podejmowali u siebie GKS Katowice. Wynik bardzo szybko zrobił się nieciekawy, gdy Sebastian Bergier znalazł się z piłką na 16. metrze. Zerknął przed siebie i posłał piłkę w okienko, nie dając szansy Budziłkowi.
Dla Motoru to nie nowość, że zaczynają od straty gola. Nic więc dziwnego, że gospodarze po ciosie z 7. minuty się pozbierali. Katowiczanie co prawda wydawali się kontrolować grę dłuższymi fragmentami i szukali podwyższenia wyniku, ale ta sztuka im się nie udała.
Za to udało się Motorowi wyrównać, nawet jeśli trzeba było na to czekać prawie godzinę. W 58. minucie piłka po rzucie rożnym spadła pod nogi niepilnowanego Michała Króla za polem karnym. Zanim obrońcy zdołali poprawić swój błąd i go pokryć, ten przyjął i huknął pod dalszy słupek. Pomimo gęstwiny zawodników przed bramką futbolówka dotarła do celu.
Kolejne wysiłki obu drużyn nie wpłynęły już na wynik. Dla Motoru oznacza to zrównanie się z liderami tabeli Fortuna 1 Ligi i zostawienie GieKSy za plecami już o trzy oczka – sporo jak na start sezonu.
Dodatkową wzmiankę trzeba poświęcić kibicom Motoru. W niedzielę na Arenie Lublin pojawiło się ich 8973, niewiele mniej niż na otwarcie (9476). Co prawda dzień wcześniej w Krakowie padł rekord 31 916 widzów, ale to nie umniejsza ogromnej widowni Motoru, który tylko Wiśle ustępuje pod kątem siły przyciągania.