We wtorkowy wieczór nadspodziewanie trudne warunki postawił Legii Warszawa KKS Kalisz. W środę podobnie było w Łęcznej, gdzie o finał Pucharu Polski przyjechał walczyć Raków Częstochowa.
Gospodarze nigdy jeszcze nie byli tak blisko finału, podczas gdy przyjezdni wygrywali trofeum w dwóch ostatnich edycjach i kroczą po trzeci Puchar Polski z rzędu, jako pierwsi od dekady, gdy trzykrotnie podnosiła go Legia.
Medaliki były więc zdecydowanym faworytem, ale w pierwszej połowie częściej do strzałów dochodzili Górnicy. Raków w pierwszej połowie był bliski objęcia prowadzenia parokrotnie, choćby przy strzale Tudora w poprzeczkę w 30. minucie i dobitce Gutkovskisa. Górnik odpowiedział jednak nie mniej efektownie, oddając trzy strzały w mniej niż 15 sekund (dwa zablokowane, ale wszystkie potencjalnie groźne).
Z czasem dominacja częstochowian stała się jednak ewidentna i pomimo obrony nawet ośmioma zawodnikami w polu karnym udało się gospodarzy złamać. Tuż po przerwie instynktem wykazał się Bartosz Nowak, który z bliska wbił piłkę Gostomskiemu. W penym sensie szkoda, bowiem bramkarz Łęcznej spisywał się na medal.
Jak się okazało, gol z 47. minuty był jedynym trafieniem całego spotkania. Nie dlatego, że Raków nie próbował poprawić dorobku, ale golkiper drugi raz piłki nie przepuścił. Wygrana liderów Ekstraklasy była do przewidzenia, ale poniesiona porażka Górnikowi wstydu wcale nie przynosi - to wciąż najlepszy w historii klubu start w Pucharze Polski.
W wielkim finale na PGE Narodowym 2 maja zmierzą się zatem Legia Warszawa i Raków Częstochowa. Dwie najsilniejsze drużyny Ekstraklasy rozstrzygną między sobą nie tylko tytuł mistrzowski, ale i Puchar Polski.