Niebywałe emocje w Łodzi, ŁKS ograł Pogoń w walce do ostatniej kropli potu
Z pucharami już się pożegnali, ale Portowcy ze Szczecina niezmiennie celują w pierwsze trofeum w swojej historii. Pogoń przyjechała więc w niedzielę do Łodzi z jednym założeniem: do domu trzeba wrócić z trzema punktami. Beniaminek w upalne niedzielne popołudnie również celował w wygraną, a że mówimy o dwóch zespołach grających szybką piłkę, zapowiadało się niezłe widowisko.
Pierwsze 30 minut zdecydowanie to potwierdzało. Efektownie dryblował Kay Tejan, doskonale urywał się Wahan Biczachczjan i tylko strzały nie były dostatecznie trudne dla bramkarzy. W 12. minucie Mokrzycki efektownie próbował z dystansu, ale Bartosz Klebaniuk był na miejscu, nie wpuścił piłki. W rewanżu, po stracie piłki w defensywie przez ŁKS strzelał Luka Zahović, ale wprost w Bobka.
Przy grze szybko przenoszonej z jednej strony boiska na drugą wyglądało na to, że pierwszy gol padnie prędzej niż później. Na wyciągnięcie ręki miał go Pirulo w 26. minucie, gdy doszedł do sytuacji sam na sam. Nic z tego, Klebaniuk doskonale wyszedł i wyjął mu piłkę spod nóg. Na kolejną tak dobrą sytuację – tyle że po drugiej stronie boiska – czekaliśmy aż do czasu doliczonego. Koulouris i Grosicki ruszyli z szybką kontrą, Grek oddał Grosikowi, a ten posłał piłkę w słupek.
I choć bramek do przerwy nie było, to emocje pozwalały zapomnieć o dokuczliwym upale. Oba zespoły dawały z siebie wszystko, a choćby efektowny wślizg Dankowskiego przed szarżującego Grosickiego był oklaskiwany niemal jak bramka. Zasłużenie, mógł uratować gospodarzy przed stratą gola.
Z szatni oba zespoły wróciły z niezmienną determinacją, za to długo żaden z nich nie mógł nawiązać do jakości z otwierających 45 minut. Wciąż były siły, było niezłe tempo i ciekawe pomysły, ale brakowało albo precyzji w ostatniej tercji, albo ostatniej decyzji przed światłem bramki. Dopiero po kwadransie padł pierwszy strzał, ale Biczachczjan miewał już znacznie lepsze próby i Bobek spokojnie wyłapał piłkę.
Po godzinie gry pierwszy błąd miał już Bartosz Klebaniuk, a niewiele dłużej kazał na swój czekać Aleksander Bobek. Golkiper ŁKS-u po strzale Kurzawy w 69. minucie niefortunnie wybił piłkę pod nogi Koulourisa. Grek przelobował nastolatka prawidłowo, ale zbyt lekko, by obrona nie zdążyła wybić piłki sprzed linii.
Momenty później w opałach była Pogoń Szczecin, gdy Piotr Lasyk wskazał na jedenastkę. Przyczyną był kontakt piłki z ręką Koutrisa. Grek zarzekał się, że nie dotknął futbolówki i miał rację – wskazały na to powtórki i VAR zaprosił sędziego przed ekran. Cofnął decyzję, karny zmienił się w rożny.
ŁKS, jakby rozgniewany, atakował dalej i nie zwalniał tempa. Zawodnicy za nic mieli prażące słońce i zaczęli ostrzał bramki Klebaniuka przy coraz głośniejszym dopingu Galery. Raz za razem strzelał Pirulo, po nim Hoti – wciąż nic nie chciało wejść. Bliżej końca siły zaczęły odpływać z ciał wraz ze strugami potu, ale walka wciąż mogła się podobać.
Jeszcze w 94. minucie Hoti strzelał potężnie z dystansu, jednak Klebaniuk zdusił uderzenie lecące wprost w niego. Wydawało się, że to była akcja meczowa, ale chwilę później piłka tylko cudem nie wpadła do bramki Klebaniuka po serii odbić. Pogoń zostawała zamknięta w swojej szesnastce, gdy na pięć sekund przed upływem doliczonego czasu gry Engjell Hoti ponownie dopadł do piłki. Tym razem trybuny wpadły w ekstazę, bo piłka poszła w samo okienko! Niebywałe okoliczności na strzelenie debiutanckiego gola w nowym klubie!