Polska pokonała Chile 1:0. Wynik cieszy, gra nie może
Co prawda o tej samej porze, ale w zupełnie innym miejscu o 18:00 rozpoczął się mecz Polski przeciwko Chile. O ile na PGE Narodowym problemem był dach, o tyle na Stadionie Wojska Polskiego kłopoty sprawiała murawa, przeorana wyjątkowo intensywnym kalendarzem meczów w ostatnich tygodniach.
Wiadomo było, że w meczu z Chile największe gwiazdy drużyny będą oszczędzane – to już tradycja. Tuż przed meczem dowiedzieliśmy się również, że Robert Lewandowski nie wyjdzie wcale, a skład wyjściowy był mocno eksperymentalny. Nie należało więc oczekiwać fajerwerków.
Nie zmienia to jednak ogólnego wrażenia: od pierwszych minut Chile dominowało, próbując wcześnie stworzyć sytuacje bramkowe. Łatwe straty i brak pressingu po polskiej stronie ułatwiały im zadanie. Na pierwszy strzał – choć niecelny – kibice Polski musieli czekać do 19. minuty. Arkadiusz Milik uderzył z dystansu nieznacznie obok bramki, ale nieco samolubnie – na pozycję wychodził Świderski.
Choć po blisko półgodzinie proporcje się nieco wyrównały, to głównie dlatego, że Chilijczycy spuścili z tonu, niezmiennie kontrolując grę. Reprezentacja Polski wciąż nie miała zawodnika, który wziąłby na siebie ciężar gry. Szybkością i determinacją w walce wyróżniał się Frankowski, ale i to głównie dzięki nisko zawieszonej przez kolegów poprzeczce.
Statystyki po pierwszej połowie były bezlitosne: Chile miało dwukrotnie wyższe posiadanie piłki i przewagę w każdym kolejnym aspekcie gry. Nic dziwnego, że schodzących do szatni zawodników żegnały gwizdy.
Przed drugą połową do zmiany było wiele, a trener Czesław Michniewicz zrobił dwie: skorygował ustawienie i wprowadził Bartosza Bereszyńskiego. Obie okazały się bardzo korzystne, choć na efekt przyszło czekać długo. Do 53. minuty wciąż piłkarze La Roja czaili się pod polską bramką.
I choć to Chilijczycy nadal mieli miażdżącą przewagę w posiadaniu, to dynamika meczu zaczęła się zmieniać, otwierając możliwości Polsce. Pomogły kolejne zmiany: Grosicki, Piątek i Kamiński pokazali się z korzystnej strony, uruchamiając skrzydła i przełamując choćby chwilami dominację Chile w środku pola.
Co prawda Krzysztof Piątek dał się złapać na spalonym dwukrotnie, ale za trzecim razem – gdy okazję miał po rzucie rożnym w 85. minucie – zdołał pokonać Claudio Bravo. Jego gol okazał się jedynym.