Porażka na własne życzenie, Polki uległy Tajlandii w Łodzi
Rozsypka w pierwszym secie
Start środowego meczu był bolesną lekcją dla Polek, które ani się obejrzały, a już miały trzy punkty straty. Jedno mrugnięcie okiem później było 6:0 dla Tajek i dopiero po błędzie serwisowym rywalek Biało-Czerwone uzyskały swój pierwszy punkt. Patrzyły na siebie zszokowane – niczego nie były w stanie wykonać do końca. Korneluk i Stysiak w ataku dały sygnał, że punktować można, a przy stanie 7:10 Polki zanotowały pierwszy punktowy blok.
Kompletnie niewidoczna na lewym ataku Olivia Różański – z jednym punktem – zeszła z parkietu po interwencji Stefano Lavariniego, za to solidne zmiany dały Gałkowska i Wenerska. Udany atak Korneluk środkiem pozwolił zbliżyć się na 13:15, później jednak rywalki ponownie punktowały seryjnie. Uciekły, choć nie pokazywały wielkiej siatkówki ani szerokiego wachlarza rozwiązań. To Polki zbyt łatwo pozwalały punktować. W najdłuższej akcji seta Biało-Czerwone miały trzy lub cztery okazje na skończenie piłki, tymczasem kolejny punkt zapisały na koncie Tajki, dla których oznaczało to piłkę setową. Obity blok i koniec, 25:18 dla Azjatek.
Ktoś podmienił drużyny? Piorunujący powrót
Po pierwszej partii zawodniczki i kibice patrzyli po sobie, jakby z niedowierzaniem. Trener Lavarini podczas jednej z przerw pytał swoje podopieczne, czego się boją. Odpowiedziały wyjątkowo odważnym drugim setem, w którym jakby ktoś wcisnął przycisk turbo: wszystko działało szybciej, a polska machina do punktowania aż furczała.
Petardy Stysiak czy Korneluk przecinały ustawienie Tajek – najpierw 3:0, potem 5:1, potem 8:2 i wcale na tym Polki nie poprzestały. Na każdy punkt rywalek odpowiadały trzema, czterema. Gdy było 23:6, nawet trener Danai Sriwatcharamethakul nie miał już po co dawać instrukcji swoim zawodniczkom – set był nie do uratowania. Potwierdził to zresztą fakt, że po dotknięciu siatki Polki wygrały go 25:7.
Zbyt chwiejna gra Polek
Po huśtawce emocji i poziomów gry, dopiero w trzecim secie posmakowaliśmy gry punkt za punkt. Szybko przyszło zatęsknić za nią, gdy Tajlandia ponownie uzyskała cztery oczka przewagi, a po asie nawet pięć (9:4). Lavarini natychmiast przywołał zawodniczki do siebie i apelował o spokój, granie swojej siatkówki niezależnie od wyniku.
Widział nieskończone ataki, wahanie w przyjęciu i jego reprymenda podziałała: pierwszy punkt z zagrywki, pierwszy udany blok środkiem Korneluk, pierwsza skończona długa wymiana. Niestety, dwie zepsute zagrywki oddały Azjatkom bufor pięciu punktów. Doskonale przyjmująca Srithong Wipawee stale zagrzewała swoje koleżanki do boju i nawet spod siatki ratowały piłkę. Dopiero z Korneluk na zagrywce Polki doszły do wyniku 17:19, mając rywalki w zasięgu. Na moment... kolejne potężne huknięcie Kongyot z lewej strony dało 22:18, a autowy serwis Stysiak zbliżył rywalki do piłki setowej. Atakująca zrehabilitowała się trzema kolejnymi petardami. Niestety, rywalki były już za blisko, wygrały seta 25:22.
Czyrniańska show w czwartym secie
Polki kolejnego seta stracić nie mogły, a jednak o dominacji z drugiej partii mowy nie było. Dobra zmiana Jurczyk, znacznie dojrzalsza gra blokiem pozwoliły wypracować nieznaczną przewagę 8:5, jednak po serii niepewnych ruchów Polek Wipawee zdołała wyrównać na 9:9, a po błędzie Wołosz rywalki prowadziły i znów trzeba było gonić.
Zdezorientowany Stefano Lavarini ponawiał apele o spokój i wydaje się, że w decydującym momencie Martyna Czyrniańska wzięła na siebie ciężar właśnie takiej, spokojnej i pewnej gry. Jej atak i blok były częścią serii czterech punktów Polek, a lewa strona siała postrach u Tajek. Właśnie po kolejnym klinie wbitym przez Czyrniańską nasza drużyna wyszła na 16:12.
Z czterech punktów ponownie zrobił się jeden. Martyna Łukasik posłała uspakajającego asa na 20:17, ale i to stopniało zbyt szybko. W ogromnych nerwach kibice oglądali stykową końcówkę. Dopiero wściekła dobitka ataku Czyrniańskiej dała piłkę setową, a potem trzy nieskończone ataki ponownie mogły przyprawić o zawał. Udało się zamknąć seta blokiem do 23.
Brakło zimnej krwi w tie-breaku
Pierwszy punkt Polkom dał błąd rywalek, za co Biało-Czerwone odwdzięczyły się aż zbyt gościnnie, oddając błędami dwa oczka. I choć przebić się w ataku nie mogła Korneluk, to koleżanki nadrabiały, utrzymując punkt przewagi w chwili zmiany stron.
Gra wet za wet nikomu nie pozwalała tracić koncentracji, a właśnie to zrobiły Polki, gdy zderzenie zawodniczek oddało punkt rywalkom (9:10). Gdy po nieudanym ataku Stysiak rywalki wyszły na 12:10, tylko trafny challenge przywrócił równowagę 11:11, po której trybuny zawrzały. Udany atak po bloku Martyny Łukasik przeplótł się z nieudaną zagrywką, a dwa kolejne punkty zdobyte przez Tajki oznaczały piłkę na wagę meczu. Obrazu gry dopełnił autowy atak Magdy Stysiak.
Porażka ze znacznie niżej notowanymi rywalkami bardzo utrudnia polskim siatkarkom walkę o olimpijski awans. Przed nimi trzy mecze z najgroźniejszymi rywalkami, z których żadnego już nie można przegrać.