Marek Goczał po awarii i otrzymaniu kary: "Teraz będziemy pilnować Eryka"
W czwartek i piątek uczestnicy pokonywali maratoński etap Chrono po wydmach pustynnego regionu Empty Quarter. W klasie challenger najszybszy był Eryk Goczał, który pewnie prowadzi w klasyfikacji generalnej. Szanse na dobre miejsce stracił natomiast dotychczasowy wicelider Marek.
"Pękł nam dyfer i nie udało nam się go naprawić. Próbowaliśmy jechać na przednim napędzie i to cud, że zrobiliśmy jeszcze ze 150 km. Ale później poszedł przeciążony wał i to już był koniec. Noc spędziliśmy gdzieś na pustyni, spaliśmy na piasku. A dzisiaj rano dotarły do nas części, naprawiliśmy samochód, ale nie jechaliśmy już odcinkiem specjalnym, tylko drogą wprost na biwak. To nie miało znaczenia, bo i tak przekroczyliśmy limit czasu. Teraz dla nas już po Dakarze, ale oczywiście będziemy jechać dalej. Bardzo cieszę się, ze Erykowi tak dobrze idzie. Będziemy go pilnować" – powiedział Marek Goczał.
Pozostali członkowie Energylandii etap zaliczyli do udanych. Eryk powiększył prowadzenie w klasyfikacji generalnej, a drugi był jego wujek Michał. Zgodnie przyznają, że to był najtrudniejszy etap w ich życiu.
"To było najpiękniejsze piekło, w którym byłem przez dwa dni. Nie wyobrażałem sobie, że takie miejsca na Ziemi istnieją. To były po prostu gigantyczne góry z piasku. Trudno sobie nawet wyobrazić, że zjeżdżamy kilometr w dół. Zajmowało nam to ze 30 sekund" – opisuje Eryk.
"Pomiędzy wydmami były wypłaszczenia. To dodawało trochę spokoju i oddechu i było dobre dla auta, żeby trochę się schłodziło, ale mieliśmy tam wielkie walki z samochodami T1. My dużo nad nimi zyskiwaliśmy na wydmach, a oni nas cały czas wyprzedzali na tych długich prostych. Było bardzo dużo fanu, ale na pewno będę bardzo długo spał po tym odcinku" – dodał 19-letni kierowca, który w łącznej klasyfikacji wszystkich klas uzyskał piąty wynik etapu.
Trochę problemów na trasie miał Michał Goczał, ale mimo to odrobił kolejne minuty na drodze do końcowego podium.
"Wyprzedzałem wszystkich na wydmach, 'szliśmy jak kuny', ale wtedy okazało się, że zużywamy strasznie dużo paliwa i w takim tempie nie dojedziemy do mety. Zmieniliśmy mapę silnika (ustawienia silnika – red.) na dużo słabszą, odjęliśmy mocy samochodowi i wtedy wydmami już tak dobrze nie szło. Raz się poważnie zakopaliśmy, ale dzięki Szymonowi (Gospodarczykowi, pilotowi – red.), który miał plan na uwolnienie auta, udało nam się wyjechać, chociaż straciliśmy tam z 10-15 minut".
"Później wracaliśmy na wydmę po zgubionego waypointa, a w końcu, jak jechaliśmy po płaskim odcinku, to przełączyliśmy na mapę dojazdówki, bo wtedy samochód bardzo mało pali, ale pod żadną wydmę się nie podjedzie. I wtedy urwało się pokrętło od zmiany map, ale jakoś udało się zmienić mapę na trochę mocniejszą. Na tankowaniu okazało się, że zostało nam w baku 3,5 litra paliwa, na jakieś 5 km jazdy po wydmach" – wspomina Michał.
Wszyscy uczestnicy rajdu noc spędzili na prowizorycznych biwakach.
"Biwak na pustyni to bardzo fajna rzecz. Próbowałem rozłożyć namiot, trochę mi nie wyszło, więc spałem w takim pół na pół. Grzebaliśmy jeszcze trochę przy aucie, żeby wszystko sprawdzić, więc jak tylko się położyłem na ziemi, to się obudziłem rano" – przekazał Eryk.
"Fajnie było na tym biwaku, w czwórkę z Erykiem i Oriolem, grzaliśmy sobie ryż z kurczakiem, zrobiliśmy herbatkę. Tylko przykro, że nie było z nami Marka i Maćka" – dodał Michał.
Teraz uczestników Dakaru czeka dzień odpoczynku w Rijadzie. Zawodnicy Energylandii przyznają, że taka przerwa w rywalizacji jest potrzebna.
"Ten dzień na pewno dobrze mi zrobi, chociaż dałbym radę jechać dalej. Ale po tych wydmach to wszyscy potrzebujemy odpoczynku. Ja jestem bardzo zadowolony z tej pierwszej połówki rajdu. Przekroczyłem wszystkie swoje oczekiwania, bo mamy godzinę przewagi nad najbliższymi rywalami. Jutro full serwis auta, bo chociaż świetnie się spisuje, to powoli zaczyna brzmieć jak jakiś grat" – przyznał Eryk.
"Odpoczynek zdecydowanie się przyda. Po wczorajszym odcinku byłem naprawdę wykończony, zrobiliśmy 400 km po wydmach, w aucie spędziliśmy osiem godzin" – podkreślił Michał.