Andrzej Lebiediew pisze historię łotewskiego speedwaya. Wystąpi w cyklu Grand Prix
Lebiediew to postać bardzo dobrze znana w polskim żużlu, ale też trudno powiedzieć o nim, że to zawodnik wybitny czy utytułowany. Ma wprawdzie w dorobku indywidualne mistrzostwo Europy (2017), co jest jego największym sukcesem, ale w polskich klubach nie był liderem. Nie jest już też żużlowcem perspektywicznym, choć wielu ekspertów uważa, że najlepsze lata dopiero przed nim.
Przez wiele lat reprezentował barwy swojego macierzystego klubu – Lokomotivu Daugavpils, a później startował także w Betard Sparcie Wrocław, ROW Rybnik, a przez trzy ostatnie sezony w Wilkach Cellfast Krosno. Jesienią podpisał kontrakt z Fogo Unią Leszno.
"Jestem szczęśliwy, że dołączyłem do leszczyńskich "Byków". W trakcie negocjacji byłem już prawie w jednym klubie, ale głową gdzie indziej. Z niektórymi klubami rozmowy się przeciągały, coś tam im nie grało" – zdradził kulisy rozmów Łotysz.
"Potem włączyła się Unia, a każdy wie, jak działa prezes Piotr Rusiecki. Jest konkretny, a mi takie działania się podobają. Dobrze jest wiedzieć i czuć, że dana osoba czy klub jest faktycznie mną zainteresowany. Szybko, chyba w dwie godziny, osiągnęliśmy porozumienie. Bardzo pozytywnie wspominam negocjacje z Unią" – dodał.
Dla Lebiediewa rok 2024 zapowiada się wyjątkowo. Nie tylko dlatego, że będzie jeździł w najbardziej utytułowanym polskim klubie. Zawodnik utrzymał się w cyklu indywidualnych mistrzostw Europy, ale pewnym zaskoczeniem było przyznanie mu stałej "dzikiej karty" na zawody Grand Prix. Tym samym stał się pierwszym w historii łotewskim żużlowcem, który wystartuje jako pełnoprawny uczestnik tego cyklu. Choć jego nominacja spotkała się z pewną krytyką ze strony mediów.
"To duże wyzwanie przede mną i dużo pracy. Natomiast otrzymałem taką propozycję od organizatorów i trudno, żebym jej nie przyjął" – wspomniał.
Wymagający przyszły sezon sprawił, że Lebiediew postanowił sprzedać restaurację, którą prowadził od ponad trzech lat. To miała być przyszłościowa inwestycja i cieszyła się całkiem niezłym zainteresowaniem. Wielu kibiców udających się na zawody do Łotwy odwiedzało restaurację żużlowca, licząc, że akurat spotka zawodnika w lokalu.
"Zawsze lubiłem gotować. Dużo podróżuję po świecie i widziałem, jak funkcjonują restauracje na wysokim poziomie. Starałem się ten poziom przenieść do siebie, brałem udział w przygotowaniu kart sezonowych. Współpracowałem też z szefem kuchni, który wiele rzeczy konsultował ze mną" – opowiadał.
Jak zaznaczył, prowadzenie restauracji wymaga dużego zaangażowania, a on chciał skupić się na żużlu.
"Sprzedałem restaurację i trochę obowiązków zdjąłem ze swoich barków przed ważnym sezonem. Prowadzenie biznesu zawsze wiąże się z problemami, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, a gastronomia to już w ogóle trudny interes. Sam się zresztą o tym przekonałem. Pojawił się kupiec, dlatego podjąłem decyzję o sprzedaży. To pozwoli mi skoncentrować się wyłącznie na sporcie, ale też na rodzinie" – tłumaczył.
Żużel na Łotwie jest sportem mało popularnym, wyraźnie przegrywa z koszykówką czy hokejem na lodzie. Po zdobyciu tytułu mistrza Starego Kontynentu nowy zawodnik Unii Leszno wysłał ponad 100 ofert do różnych firm w swoim kraju z zapytaniem i prośbą o wsparcie czy sponsoring. Jak przyznał, nie dostał ani jednej odpowiedzi.
"Dlatego to, co zarobię, inwestuję w sprzęt. Zostawiam tyle, ile potrzeba mi na jedzenie i utrzymanie rodziny" – zaznaczył.
Nie ukrywał, że speedway w jego kraju ogranicza się praktycznie tylko do jego rodzinnego Dyneburga.
"To miasto można porównać do Leszna, tu i tu żużel jest jedną z... religii. W moim mieście co drugi, może co trzeci, chłopak próbował jeździć na żużlu. Co najważniejsze, można przyjść z ulicy, wsiąść na motor i spróbować swoich sił. Klub daje ci tę szansę, żebyś mógł zrobić międzynarodową karierę" – wyjaśnił Lebiediew.
Jego zdaniem, dużym problemem nie tylko żużla, ale całego sportu jest samo podejście do niego młodzieży.
"Niestety, zainteresowania młodych ludzi ukierunkowane są na inne aspekty życia. Jest wiele alternatyw na spędzanie wolnego czasu. Dziś trzeba zachęcać dzieci do uprawiania sportu. Widzę, że tak jest nie tylko na Łotwie. Gdy ja byłem małym chłopakiem, pod stadionem przed meczem były kolejki, a dziś czasami trzeba na siłę szukać kibiców. Natomiast widzę swoich następców, ale na nich będziemy musieli poczekać jeszcze kilka lat. To bardzo młodzi chłopcy, którzy nie mają jeszcze licencji" – tłumaczył.
Innym kłopotem jest mała liczba ośrodków, które zainteresowane są rozwojem speedwaya. To przekłada się na skromną liczbę zawodników.
"Liczę na to, że Francis Gusts wróci na nowy sezon w pełni sił (w poprzednim sezonie doznał kontuzji nadgarstka – PAP) i pokaże, na co go stać, bo to jest olbrzymi talent. Natomiast, czego wymagać od Łotwy, skoro mamy tak naprawdę półtora klubu. Jest Lokomotv Daugavpils, ale rywalizuje tylko w drugiej lidze i już wiadomo, że nie będzie mógł awansować. Próbują coś działać jeszcze w Rydze. Entuzjastów nie brakuje, miłość do tego sportu w moim mieście wciąż jest. Na drugą ligę chodzi nawet pięć tysięcy kibiców i dopóki jest zainteresowanie, ten sport będzie żył" – podsumował Lebiediew.