Stuttgart gra do końca, rehabilitacja po kuriozalnym samobóju
Dzieli ich jeden szczebel rozgrywkowy, ale łączą aspiracje. Piłkarze VfB Stuttgart bardzo chcą się w Bundeslidze utrzymać, a ci z Paderborn – jak najszybciej do niej wrócić. Tym razem spotkali się w 1/8 Pucharu Niemiec i nic dziwnego, że to przyjezdni ze Stuttgartu byli faworytami. Przynajmniej do trzeciej minuty spotkania, gdy padła pierwsza bramka. Konstantinos Mavropanos był naciskany i chciał wycofać do bramkarza. Tyle że Floriana Mullera nie było w bramce i nawet desperacki szpagat na ostatniej prostej nie dał mu szans na zatrzymanie piłki.
Dłuższą chwilę zajęło przyjezdnym zebranie się do kupy, choć ich przewaga w grze była widoczna już od pierwszych minut. Z czasem tylko rosła, ale gospodarze wiedzieli, że nie mogą prezentu wyrzucić z ręki.
Nawet kiedy posiadanie piłki przekraczało 70 proc. na korzyść Stuttgartu, gospodarze byli bezlitośnie skuteczni w obronie. Zwarta formacja doskonale rozpracowywała (czytelne, to trzeba przyznać) próby Szwabów, a jeśli nie zagrała cała linia obrony, to bezbłędnym wyczuciem wykazywali się indywidualnie zawodnicy z tercetu H-H-H (Hunemeier, Heuer, Hoffmeier) i wspierający ich pomocnicy.
Udało się przetrwać pierwszą połowę, udało godzinę gry i gromko dopingująca publiczność zaczęła wyraźnie nastawiać się na zwycięstwo. Byłoby ogromną ironią, gdyby 1:0 wygrała ekipa bez żadnego strzału na bramkę rywali, ale Paderborn grało we wtorek skrajnie zachowawczo, skupione na utrzymaniu najniższej możliwej przewagi.
Nawet posiadanie najszybszego w 2. Bundeslidze Sirlorda Conteha na szpicy niewiele daje, gdy ten musi sam zapuszczać się w pole karne solidnych jednak rywali. W efekcie pierwszy (i ostatni!) strzał Paderborn padł dopiero w 70. minucie, a jego autorem był wprowadzony sekundy wcześniej Felix Platte. Najlepsze, co można o tej próbie powiedzieć, to… że była. Zdaje się, że piłka poleciała ponad dach stadionu w Paderborn, ale tak właśnie wyglądał jedyny strzał gospodarzy w całym meczu.
VfB Stuttgart, dla porównania, miało już prawie 20 strzałów i wciąż jedynym celnym był ten nieliczony do statystyk, samobójczy. Gdy wydawało się, że w poczuciu beznadziei za kilka minut padną na murawę, przyjezdni w końcu wyprowadzili akcję zakończoną powodzeniem. Piękny strzał z krawędzi pola karnego posłał Gil Dias w 86. minucie, dając wyrównanie. Tu trzeba dodać, że Dias został dosłownie 24 godziny wcześniej zaprezentowany jako zawodnik Czerwonych ze Stuttgartu - piękny debiut!
A gdy dobiegła końca ostatnia doliczona już minuta, głową po wrzutce z rzutu rożnego trafił ten, który był głową w mur przez całe spotkanie - Serhou Guirassy dał wygraną w ostatniej akcji VfB.