Sen się skończył. Magdalena Fręch wyeliminowana przez Coco Gauff
Świat wypytuje, kim jest zawodniczka, która nie dała wygrać nawet seta Caroline Garcii. Polska z kolei rozpływa się nad rozkwitem Magdaleny Fręch, którą oglądaliśmy nie raz, ale nigdy z tak dobrej strony. Absolutnie nikt nie przewidywał chyba, że to właśnie ona najdłużej z Polek pozostanie w grze podczas Australian Open.
Wychodząc na pierwszy w karierze mecz czwartej rundy Wielkiego Szlema 26-letnia łodzianka nie musiała udowadniać nic. Miała tylko – jak zapewniał trener Andrzej Kobierski – cieszyć się tenisem. Przeciwko niej wyszła jednak Coco Gauff - nie tylko czwarta rakieta świata, ale też zawodniczka o zupełnie innym stylu gry: szybka, agresywna, nieustępliwa. Do niedawna do tych cech można było dopisać słowo "zbyt", ponieważ przez zbytnie parcie potrafiła się spalać. Teraz gra jednak dojrzalej.
Fręch wciąż zbyt nieśmiała? Na pewno dla Coco
Obie zawodniczki zanotowały ostatnio progres i pierwsza pokazała to Amerykanka. Bardzo szybko przełamała zbyt statyczną Polkę, której pierwszy gem był co najmniej niepewny. Gauff nie bała się ruszyć w głąb kortu, skutecznie spychała Fręch do defensywy i odrzucała ją od linii, utrudniając skuteczną odpowiedź. Efektowny bekhend Coco czy jej charakterystyczny smecz zza głowy zadawały bolesne ciosy.
Dopiero w trzecim gemie Polka złapała oddech, przechodząc przez niego szybko dzięki bardzo dobremu serwisowi. W tym elemencie widać doskonale rozwój łodzianki, ale od początku meczu musiała gonić wynik, a do tego własne podanie nie wystarczy. Zwłaszcza że po pięciu gemach było już 4:1 dla Gauff po nieudanej próbie przebicia przy siatce.
Fręch wyraźnie dała się zepchnąć nie tylko na korcie, ale i mentalnie – popełniała błędy, których wystrzegała się w minionym sezonie. A Gauff, jak tenisowy drapieżnik, karmiła się przewagą nad rywalką. Miała tak dużą dominację, że pozwoliła sobie na kilka bardzo niecelnych uderzeń bez mrugnięcia okiem. Efekt? Niewiele ponad 25 minut i było po secie, Polka tylko raz obroniła swoje podanie.
Pojawiła się radość, ale nie trwała długo
W drugim secie pazur Polki zobaczyliśmy już przy serwisie Gauff, gdy sfrustrowała nastolatkę efektownym minięciem. Przy swoim serwisie odważniej weszła pod siatkę i zaatakowała, a rywalka momentalnie odpowiedziała złym wyborem. Tym razem przy break pointach dla Gauff Polka podjęła rękawicę w naprawdę dobrym stylu i gdyby nie dwie taśmy na korzyść Amerykanki, obrona podania byłaby na wyciągnięcie ręki.
Szczęście sprzyja lepszym? Nieważne, istotny był wynik: 3:1, a wkrótce 4:1 dla faworytki. Magdalenie Fręch nie zostało nic innego, jak grać swoje bez oglądania się na wynik. Chwilami wychodziło modelowo – gdy przelobowała zaskoczoną Gauff w siódmym gemie – a innym razem Polka ułatwiała zadanie błędami.
Przy swoim podaniu znalazła się pod ścianą z wynikiem 2:5 i 0:40, dając rywalce komfort przy piłkach meczowych. Pierwszą odważnie obroniła, przy drugiej walczyła dalej jak lwica, ale chirurgiczne trafienie w narożnik kortu posłało Coco Gauff do ćwierćfinału po 65 minutach! Dla Amerykanki to również najlepszy w karierze występ w Melbourne.
Magdalena Fręch kończy przygodę z Australian Open, która nie trwała może do końca turnieju, ale i tak była piękna. Poza niewątpliwym awansem sportowym i zastrzykiem gotówki polska tenisistka może wracać z Melbourne z podniesioną głową i – miejmy nadzieję – z planem zaprezentowania swojego coraz lepszego tenisa przy kolejnych okazjach.