Królowa ponownie na tronie, Iga Świątek dominuje w Cancun
Po tegorocznej edycji WTA Finals długo pewnie utrzyma się niesmak, ale w meczu finałowym nie o tym zamierzali myśleć fani tenisa z całego świata. Przeciwko sobie miały przecież stanąć dwie z najlepszych tenisistek świata, obie dotąd bez straconego seta w Cancun, obie potrafiące wygrać ze sobą nawzajem.
I choć faworytką niewątpliwie była Iga Świątek, to o lekceważeniu bardziej doświadczonej Jessiki Peguli nie mogło być mowy. Amerykanka wszak wygrała dwa z trzech tegorocznych pojedynków z Polką, nawet jeśli jej ogólny bilans pozostaje niekorzystny. Świątek w poniedziałek w Cancun walczyła o ponowne wstąpienie na tron rankingu WTA, podczas gdy Pegula – o pokonanie kompletu wyżej notowanych zawodniczek. Miała już skalpy Rybakiny, Sabalenki i Gauff, został ten najcenniejszy.
A przecież – poza wielką sportową chwałą – obie tenisistki rywalizowały również o pieniądze trudne do wyobrażenia dla większości fanów. Stawka poniedziałkowego pojedynku była więc kolosalna!
Zachwiana pewność Peguli przeważyła na starcie
Pierwsze trzy gemy były czymś w rodzaju testu – nie tylko siebie i rywalki, ale też zachowania kortu w pięknym (wreszcie!) meksykańskim słońcu. Jessica Pegula zdecydowanie chętniej wchodziła w kort i mając szansę przejęcia inicjatywy była bardzo niebezpieczna. Polka pozostawała bardziej statyczna, bo też i biegać nie musiała – to ona częściej miała inicjatywę, pewnie wygrywając dwa swoje gemy.
W czwartym doszło do obrazka, którego nie spodziewaliśmy się po Peguli: trzy błędy (w tym jeden podwójny) ułatwiły Świątek zadanie, przełamanie przyszło już przy pierwszej okazji i bez konieczności wznoszenia się na wyżyny umiejętności.
Po niewiele ponad 20 minutach było już 4:1, a 29-latka nie miała sposobu, by odmienić obraz gry. Nie pomagały zmiany rakiety, problem był mentalny. Próby ryzykownej gry nie wychodziły, a punkty przeciekały przez palce. Efekt? Przy pierwszym podejściu punktowy serwis dał Idze Świątek seta w niewiele ponad 25 minut.
Iga jest nie do zatrzymania
Po tak bolesnym doświadczeniu pierwszego seta Jessica Pegula musiała poukładać w głowie wszystkie małe kawałeczki, na które posypała się jej gra. Zaczęła tę sztukę realizować, nawiązując walkę o swojego pierwszego gema. Równowaga okazała się jednak szczytem jej możliwości, a po osiągnięciu przewagi Iga Świątek jakby z wyrachowaniem raz jeszcze rozsypała rywalce całą układankę: doskonały return nie dał Peguli szans i przełamanie na starcie stało się faktem. Na punkty zdobyte przez Amerykankę Polka odpowiedziała jednak chirurgicznie precyzyjną piłką na linię, po której rywalce zostało tylko zwiesić głowę – było 2:0.
Przy kompletnej bezradności serwującej Peguli faworytka wyszła na 40:0 i nawet wejście pod siatkę nie pomogło nowojorczance – Polka znalazła odpowiedź. Już na starcie czwartego gema po Jessice widać było narastającą frustrację, omal nie zrobiła sobie krzywdy po uderzeniu rakietą o kort, od którego ta pofrunęła jej w twarz.
Raszynianka była jak z teflonu, jej gra pozostawała bez zarzutu i nie dawała nadziei, że bez nagłego wzrostu skuteczności uda się urwać choćby gema do końca meczu. Uskrzydlona wsparciem widowni, ale i niemająca już niczego do stracenia, piąta rakieta WTA ruszyła mocniej. Gra zrobiła się bardziej widowiskowa, ale dorobek punktowy nie rósł – w parze z siłą nie poszła precyzja.
Trzecie przełamanie w secie nastąpiło po serii efektownych wymian, tyle że skończonych sporym autem Amerykanki. Presja zeszła z zawodniczki i przy podaniu Świątek pozwoliła sobie na pyszne trafienia wprost w linię, wypracowując pierwszy w meczu break point. Nic z tego – moment później Świątek wyrównała (40:40), zmianą kierunku wyszła na prowadzenie, a minimalny aut Peguli dał jej triumf!