Triumf Świątek nie powinien tego przysłonić. WTA Finals to katastrofa dla kobiecego tenisa
To miało być wielkie święto. Ostatni turniej sezonu przed finałami Billie Jean King Cup. Ostatnia szansa na zobaczenie wielkich kobiet w akcji, z walką pomiędzy Aryną Sabalenką i Igą Świątek o najwyższe miejsce na świecie. Czy może być lepszy sposób na zakończenie sezonu na najwyższym poziomie?
Ale sezon zakończył się wczoraj wieczorem finałem, który odzwierciedlał tydzień: rozczarowujący. To nie było równe widowisko, prawie bezbłędna Polka patrzyła, jak rywalka rozpada się na kawałki. Iga Świątek pokonała Jessicę Pegulę 6:1, 6:0 w mniej niż godzinę. Masakra. Trzeba przyznać, że był to wyczekiwany sukces Polki, która wróciła na 1. miejsce na świecie. Ale ten finał i cały turniej nie są godnym podsumowaniem 2023 roku w kobiecym tenisie.
Guadalajara przybladła
Przede wszystkim atmosfera. Dwa lata temu Meksyk po raz pierwszy gościł WTA Finals w Guadalajarze. Był to wielki sukces w kraju, który nie słynie z tradycji tenisowych. Finały obejmowały ostatecznie "tylko" 15 meczów - 30 łącznie z deblami - a wynik wspaniałego tygodnia dał WTA kilka pomysłów, ponieważ zawsze chętnie próbuje się rozwijać.
W rezultacie Meksyk odziedziczył turniej WTA 1000 w zeszłym roku, ponownie w Guadalajarze. W zeszłym roku turniej odbył się w połowie października, dwa tygodnie przed WTA Finals - tym razem w USA - i przyciągnął wiele znanych zawodniczek. Przeniesiony na tydzień po US Open w 2023 r., w którym wzięły udział tylko dwie zawodniczki z pierwszej dziesiątki - w porównaniu z sześcioma w poprzednim roku - spowodował, że turniej na tym poziomie stał się dla Guadalajary fikcją i, w praktyce, porażką.
Ale lekcja najwyraźniej nie została wyciągnięta. Co gorsza, zawodniczki ledwo wróciły z azjatyckiej trasy - mimo że WTA obiecało, że nie wrócą, dopóki nie pojawi się Peng Shuai, ale to już inna historia - zanim musiały ponownie wyruszyć na drugą stronę globu. Zmęczenie = niższy standard gry, jak widzieliśmy w tym tygodniu.
Tylko trzy mecze z 15 zakończyły się w trzech setach. Średnio trzy gemy zdobyte przez przegranego w półfinałach i finale, z mniej niż godziną i 15 minutami rozegranymi średnio w tych trzech meczach. Iga Świątek, która przez cały sezon była pod ogromną presją, wygrała turniej tracąc zaledwie 20 gemów - i oczywiście żadnego seta.
Ale czy to był jedyny problem? WTA strzeliło sobie w stopę, organizując zawody tej rangi bez ani jednego krytego kortu. Rezultatem były apokaliptyczne warunki w niektóre dni, kilkakrotnie zmieniany program i turniej, który zakończył się w poniedziałek zamiast w niedzielę. Nie wspominając już o legendarnych scenach, które oglądał cały świat.
Oczywiście można powiedzieć, że WTA nie odpowiada za pogodę. To prawda, ale odrobina przezorności byłaby mile widziana. Kalendarz oferował świetną okazję do zakończenia na wysokim poziomie, gdy Aryna Sabalenka i Iga Swiatek spotkały się w półfinale w sobotę. Mecz o pierwsze miejsce na świecie, czysta i prosta, druga wielka nagroda tygodnia.
Mecz został jednak przerwany z powodu fatalnych warunków pogodowych w trakcie gema, a wznowiony dopiero następnego dnia. Ostatecznie bitwa okazała się krótka i pozbawiona treści. Nie umniejsza to występowi Igi Świątek, która była bezdyskusyjnie najlepsza przez cały tydzień i nie pozbawiło jej to powrotu na tron. Ale tych warunków można było uniknąć w bardziej odpowiednim miejscu, gdyby tylko sprawdzono z wyprzedzeniem, czy Plaza de Toros nadaje się na arenę turnieju.
Na przykład Sabalenka i Elena Rybakina nie były w stanie wykorzystać swojej głównej broni - serwisu - w okropnie wietrznych warunkach przez cały tydzień. Warunki są takie same dla wszystkich, owszem. Ale zmuszanie wszystkich do gry w wietrznych warunkach i liczenie na to, że wiatr będzie wiał z taką samą prędkością przez cały mecz, jest trochę bezczelne.
Ale nie tak bezczelne, jak brak reakcji WTA na ten temat. Steve Simon z MKOl został dwukrotnie poproszony o wywiad podczas meksykańskiego tygodnia, ale grzecznie odmówił (źródło: The Tennis Letter). Chwalony za swoją krucjatę w sprawie Peng Shuai, zmarnował wszystkie swoje zasługi w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Niektóre głosy - w tym tak potężne jak Martiny Navratilovej - wzywają do zmiany na czele organizacji.
W końcu ten tydzień niepowodzeń nie omieszkał trafić na pierwsze strony gazet na całym świecie. Na przykład turniej deblowy nie został w żaden sposób nagłośniony, a faza grupowa turnieju odbyła się przy ogólnej obojętności zarówno opinii publicznej, jak i mediów. Choć dane nie są jeszcze oficjalne, nie wydaje się, by Cancun pobiło jakiekolwiek rekordy oglądalności. Pustki na trybunach biły po oczach.
Podsumowując, niezwykle ekscytujący sezon. Sezon z czterema różnymi zwyciężczyniami Wielkiego Szlema (i tylko Sabalenką jako podwójną finalistką), po tym, jak obawiano się, że Iga Świątek zbytnio zdominuje rozgrywki. Standard gry był wysoki, finały głównych turniejów były niesamowite, a na szczycie rankingów nastąpił ruch. Cykl kobiecy, o którym mówiono, że jest pogrążony w marazmie pod względem poziomu, udowodnił w tym roku coś przeciwnego.
Ale ostatnie wrażenie, które pozostanie, to to z Cancun. Nie liczymy na to, że rozpoczynające się dziś finały Billie Jean King Cup podniosą poziom. Zawody rozpoczynają się kilka godzin po zakończeniu WTA Finals, tak jakby kobiecy tour robił wszystko, by zniechęcić swoje najlepsze zawodniczki do uczestniczenia w nich. W przypadku Świtek się udało, za co była przecież krytykowana.
Sytuacja będzie musiała zostać naprawiona w 2024 roku. Nie brakuje obiektów zdolnych do organizacji tych zawodów. Fort Worth był gospodarzem wydarzenia w 2022 roku bez żadnych przeszkód - logiczne posunięcie w przypadku zawodów w 100% halowych. Jeśli chcemy, aby tenis kobiecy się rozwijał, musimy dać mu do tego środki. Tego brakło w tym tygodniu i ze względu na dalsze istnienie WTA, miejmy nadzieję, że sytuacja się nie powtórzy.