Maks Kaśnikowski stoczył fantastyczny bój w debiucie, ale żegna się z US Open
Przeciwko sobie na korcie jeszcze nigdy nie grali, ale dla Maksa Kaśnikowskiego (194. ATP) był to już czwarty mecz tegorocznego US Open, po przejściu żmudnych kwalifikacji. Faworyzowany Pedro Martinez (43. ATP) nie był z pewnością łatwym rywalem, ale wydawał się w zasięgu młodego Polaka. Szczególnie po odpadnięciu Magdaleny Fręch chwilę wcześniej, kciuki za młodego warszawiaka zaciskały się same.
Prześledź mecz Martinez - Kaśnikowski punkt po punkcie
Wojna nerwów dla Kaśnikowskiego
27-latek ma już bezcenne doświadczenie wielkoszlemowe, a mimo to debiutant zaczął go testować od pierwszego gema, którego Hiszpan długo nie mógł zamknąć. Sam zaatakował Polaka w szóstym gemie, mając dwa break pointy. Kaśnikowski pozostawał jednak niestrudzony i po walce przy siatce zniwelował zagrożenie.
Raz jeszcze stanął przed trudnym zadaniem w 12. gemie, w którym break point mógł zakończyć seta. Obronił się ponownie, wszedł w tie-break doskonale i zachował zimną krew do samego końca. Efektownym minięciem wyszedł na 7-6, a po wygraniu kolejnej wymiany cieszył się z wygranego seta. Batalia trwała prawie godzinę i kwadrans, a Polaka można za nią tylko chwalić: grał wszechstronnie i mocno, nie bał się ryzyka, jednocześnie unikał błędów. Biorąc pod uwagę wiek i ograniczone wciąż doświadczenie, imponował oglądem kortu.
Polak zgasł w drugim i trzecim secie
Po powrocie do gry polscy kibice mogli liczyć na utrzymanie 'momentum' po stronie Kaśnikowskiego. Wygrał swoje podanie i kontrował Martineza w drugim gemie, ale ten obronił się i rozpoczął imponujący, zwycięski marsz. Nawet szukając ryzykownych rozwiązań, niemal zawsze punktował, na co Polak nie był gotowy. 27-latek szybko wyszedł na 40:0, Kaśnikowski passing shotem zapunktował, ale gema uratować się nie udało (2:1). Tak rozpoczął się okres miażdżącej wręcz przewagi Martineza, który już do końca seta wygrywał wszystko. Kaśnikowski jakby siadł – jego serwis nie robił krzywdy, piłek kończących zaczęło brakować i można było tylko pytać, co działo się w organizmie debiutanta. Przegrał 1:6 w nieco ponad pół godziny.
Z serii sześciu gemów z rzędu wkrótce zrobiło się osiem gemów dla Hiszpana, który – już z większym trudem – odebrał Maksowi podanie na 2:0. Nieoczekiwanie nie zdołał on jednak przewagi przełamania potwierdzić, ponieważ Polak zaatakował i bekhend Martineza w siatkę pozwolił na odrobienie straty. Jeszcze pewnie wygrany gem własny i wydawało się, że warszawiak udanie zatrzymał rywala.
Niestety, już do końca seta Kaśnikowski nie zdobył ani jednego punktu (!), co jest o tyle nieoczekiwane, że Martinez wcześniej rozdawał podwójne błędy serwisowe regularnie, a trzeciego seta kończył dosłownie bezbłędnie, wygrywając 6:2.
Odzyskał równowagę, a rozhuśtał Martineza
Przed czwartym setem polski debiutant skorzystał z przerwy na prysznic i zmianę stroju, wrócił też w czapce z daszkiem. Ale czy z nową grą? Martinez obronił swojego gema i miał już 30:0, jednak później warszawiak niewzruszenie zamknął swoje podanie. Polak zdawał się ustępować fizycznie, do niektórych piłek w ogóle nie ruszał, ale utrzymywał się w grze. Mało tego, seria błędów Hiszpana otworzyła mu drogę do przełamania i nie zamierzał tego zmarnować – za czwartym razem objął prowadzenie 3:2.
Jego serwis wyraźnie się poprawił i wywalczył pewnie potwierdzenie przełamania! Nie atakował Martineza w jego gemie, za to w swoim tylko błędem podwójnym oddał punkt rywalowi, przy czterech kolejnych czytał go jak otwartą księgę. Spokojem i konsekwencją wyprowadził z równowagi Hiszpana, który oddał mu dwa setbole i drugiego Polak długim returnem wykorzystał!
W piątym secie było wszystko!
Decydująca partia rozpoczęła się niekorzystnie dla Kaśnikowskiego, który stracił podanie. Zareagował jednak modelowo, nie pozwalając Hiszpanowi na potwierdzenie w efektowny sposób. Był ciałem i głową w pełni w grze, wychodząc na prowadzenie w meczu (2:1) po raz pierwszy od prawie dwóch godzin.
Gdy warszawiak był w opałach i musiał obronić dwa break pointy, zrobił to doskonale, gema na 3:2 zamykając asem. Pomimo ogromnego wysiłku pod koniec czwartej godziny, obaj zaliczyli robiące wrażenie gemy na sucho i żaden nie zamierzał odpuścić w decydującej fazie meczu. Były i efektowne wymiany, jak ta o trzeci punkt dziewiątego gema, wygrana przez Polaka bekhendem po linii. A kiedy fenomenalnie obronił gema na 5:4, trybuny zaczęły krzyczeć „jeszcze jeden!”.
Nawet wycieńczony, Martinez rozegrał perfekcyjnie 10. gema i zaatakował w kolejnym. Kaśnikowski bronił się niestrudzenie, ale przy break poincie popełnił podwójny błąd, dając prowadzenie przeciwnikowi na finiszu. Ten musiał tylko dowieźć zaliczkę do końca, jednak "nie uniósł" w ostatnich dwóch punktach i doszło do tie-breaka.
Zaczęło się źle dla Kaśnikowskiego – Hiszpan dwukrotnie uzyskiwał przewagę mini breaka już w pierwszej fazie, ale za każdym razem równie szybko ją tracił. Za trzecim – gdy Polaka przy próbie ataku złapała taśma – mógł ją utrzymać, lecz roztrwonił błędem serwisowym. Niestety, 21-latek dwa kolejne serwisy stracił (5-8), a po udanej akcji serwis-wolej rywal miał już trzy piłki meczowe. Po pierwszej mógł wznieść ręce w górę, Maks nieznacznie wyrzucił. Polak odpada po 4 godzinach i 20 minutach walki z wynikiem 7:6(6), 1:6, 2:6, 6:3, 6:7(6), ale w jednym meczu zmieścił emocji na kilka i pokazał, że polscy kibice powinni uczyć się jego nazwiska, jeśli jeszcze go nie znają.