Świątek osiągnęła warszawski cel. Wygrała finał przed polskimi kibicami
Wczoraj Niemka w ćwierćfinale i półfinale spędziła łącznie na warszawskich kortach ponad pięć godzin. Dzisiaj za to czekała ją tylko lekko ponad godzina rywalizacji. Tylko że wczoraj dwukrotnie triumfowała po wyniszczającej walce, a dzisiaj była aktorką drugoplanową przy popisie Świątek.
Polka podobnie jak w starciach z Lindą Noskovą i Yaniną Wickmayer zaznaczyła w pierwszym secie kto rządzi na korcie i jak ciężko będzie mieć jej przeciwniczka, jeśli będzie chciała toczyć równą walkę z liderką rankingu.
Siegemund próbowała różnych sztuczek, często decydowała się na skróty, ale Świątek nic sobie z tego nie robiła. Dobiegała do siatki i odgrywała piłki nie do wyciągnięcia, dyktowała warunki w wymianach zza linii końcowej, a nawet czytała zagrania rywalki przy jej wolejach. Niemka chciała ją zaskakiwać, a mimo to wydawało się, jakby Świątek zawsze znała jej kolejne zagranie.
W pierwszej partii Polka nie miała żadnych problemów przy swoich gemach serwisowych, a do tego trzykrotnie przełamała rywalkę. Niemka nie miała ani jednej piłki, która dzieliła by ją od wygrania jakiegokolwiek gema.
W drugim secie Świątek trzymała koncentrację na maksymalnym poziomie, nie dała się zaskoczyć, tak jak chociażby w półfinale z Belgijką. Siegemund pierwszy raz mogła wygrać gema przy stanie 1:0 dla Polki, ale ta wywalczyła go ostatecznie dla siebie i szybko objęła prowadzenie 3:0.
Wtedy przyszedł czas na jedyne zwycięstwo w gemie dla Niemki, która tym samym uniknęła kompromitującego wyniku. Chociaż z drugiej strony, czy przegrana do zera byłaby kompromitująca dla Niemki w starciu z najlepszą rakietą świata? Obie zawodniczki dzieliła różnica klas, a do tego Siegemund miała w nogach kilka godzin sobotniej gry. Świątek panowała na korcie i nikt nie mógł nic z tym zrobić.
Tym samym ma już kolejne osiągnięcie w swojej karierze - jakże ważne dla polskich kibiców - wygrała w swojej ojczyźnie turniej WTA.