Nerwowa końcówka, ale wygrana pewna. Iga Świątek w 4. rundzie Wimbledonu
Z Igą Świątek piątkowa rywalka nigdy wcześniej nie wygrała choćby seta, a kto pamięta ostatni pojedynek między nimi, ten pewnie spodziewał się bardzo łatwej przeprawy. Petra Martić w maju była kompletnie bezradna i w całym meczu zapisała na swoim koncie tylko trzy gemy. To był jednak gorszy okres i weteranka w Londynie chciała sprawić znacznie więcej kłopotów. Cel osiągnęła!
Wolny rozruch i błyskawiczny finał pierwszej partii
Starsza o połowę od polskiej liderki Martić na starcie piątkowego meczu zaskoczyła pozytywnie, zwłaszcza szybkością i determinacją w obronie. Nie bała się rajdów pod siatkę i wszelkimi sposobami chciała zatrzymać Świątek. Polka wręcz przeciwnie, popełniania nadspodziewanie liczne błędy i już w pierwszym swoim gemie musiała bronić trzy break pointy.
I choć – zgodnie z oczekiwaniami – Petra Martić dała się przełamać, to i ona zdołała wykorzystać break point przeciwko Polce. Po czterech gemach było 2:2, a przebieg meczu mógł zaskoczyć kibiców Igi Świątek.
Tyle że bardzo szybkie, intensywne wejście 32-latki w mecz oznaczało potężny wydatek energetyczny i stosunkowo szybko pokazała cały arsenał swoich możliwości. W pewnym sensie zrobiła to zanim Polka na dobre się rozkręciła. W kolejnych gemach Świątek wzięła mecz za kark i nie oddała już żadnego, kontrolując przebieg w każdej chwili.
Huśtawka na koniec drugiego seta
Start drugiej partii potwierdził, że Chorwatka musi naprawdę wspiąć się na wyżyny, by nawet przy swoim serwisie wygrywać gemy. Zrobiła to: po raz pierwszy zatrzymała break point Igi, a gema wygrała dwoma asami serwisowymi. W pierwszej partii nie była w stanie obronić żadnego break pointu, tymczasem w drugim broniła jeden za drugim i nie pozwalała Polce uciec z wynikiem od pierwszych gemów.
Świątek zresztą również nie spieszyła się z zakończeniem meczu i – choć punktowała częściej – to popełniała też więcej niewymuszonych błędów od rywalki. Nie tylko pozwalała Martić pozostać w grze, ale też dała jej wypracować kolejną okazję na przełamanie w czwartym gemie. Dopiero od stanu 3:3 Polka zbudowała zdecydowane prowadzenie. Najpierw przełamała Chorwatkę do zera, by następnie nie oddać punktu przy swoim podaniu.
To oznaczało ogromną presję na Martić w dziewiątym gemie. Przy swoim serwisie miała poważne problemy z punktowaniem, a jednak pierwszą piłkę meczową obroniła i zamknęła gema. Ciężar psychologiczny przeniósł się więc na stronę Igi Świątek i było to widać – Polka oddała gema do zera, trzy z czterech punktów tracąc bez udziału rywalki.
W sensacyjnym zwrocie okoliczności to Petrze Martić wychodziło wszystko, a Polce nie chciało wyjść nic. Przy swoim podaniu 32-latka wyszła na 40:0 i dopiero podwójny błąd zatrzymał fantastyczną serię. To dało oddech Świątek, która w bardzo dobrym stylu doprowadziła do równowagi, by autowym zagraniem Chorwatki wygrać 11. gema. W decydującym liderka rankingu prowadziła już 40:0 i znów wkradły się nerwy. Na szczęście raz jeszcze błąd rywalki pomógł, pozwolił zakończyć mecz po godzinie i 43 minutach, z wynikiem 6:2, 7:5.