Tottenham z wygraną, a Kane z klubowym rekordem bramek
Tottenham ma patent na wygrywanie z zespołem Pepa Guardioli na swoim stadionie. Obywatele ostatni raz wygrali na obiekcie Spurs w 2018 roku. Od tego czasu wszystkie starcia pomiędzy oboma zespołami na Tottenham Hotspur Stadium kończyły się triumfami gospodarzy, w dodatku bez straty bramki.
O tej statystyce piłkarze Manchesteru City mogli sobie przypomnieć już w pierwszym kwadransie gry. Do rywalizacji obu zespołów wróciły demony sprzed kilkunastu dni, gdy grały one w Manchesterze. Wówczas pierwsza bramka padła po okropnym błędzie defensywy ekipy Guardioli. Teraz było podobnie. Rodri podawał ze swojego pola karnego do Rico Lewisa, ale podanie przejął Pierre-Emile Hojbjerg, który wystawił piłkę do Harry'ego Kane'a, a Anglik wykonał wyrok.
Z wielu powodów był to historyczny gol dla snajpera Tottenhamu oraz wszystkich związanych z jego klubem. Strzelił on 267. bramkę dla Spurs we wszystkich rozgrywkach, dzięki czemu pobił legendarny rekord klubowy Jimmy'ego Graevesa. Jednocześnie była to też jego 200. bramka w Premier League. Oprócz niego w tym elitarnym gronie znajdują się jedynie Alan Shearer i Wayne Rooney.
Do przerwy goście byli w stanie stworzyć sobie bardzo mało okazji na gola. Niewidoczny był Erling Haaland, a niecelne strzały oddawali Jack Grealish i Riyad Mahrez. Ten drugi trafił w poprzeczkę, co było zdecydowanie najgroźniejszą sytuacją jego zespołu przed przerwą.
Spotkanie dużo lepiej rozgrywali gracze Tottenhamu, którzy nie mieli posiadania piłki, ale potrafili ograniczyć potencjał ofensywny rywali i czaić się na kontrataki, w których przecież świetnie radzą sobie Kane czy Dejan Kulusevski. Musieli jedynie uważać, by nie potwórzyła się sytuacja z poprzedniego meczu obu zespołów. Wówczas Spurs również prowadzili do przerwy, a po niej dali sobie wbić cztery bramki.
Tym razem piłkarze Guardioli również w drugiej części gry ruszyli do odważniejszych ataków, ale ze zdecydowanie mniejszymi sukcesami niż w ostatnim starciu obu zespołów. Grę w ataku Obywateli rozruszał chociażby Kevin de Bruyne, który zaskakująco zaczął mecz na ławce, a na boisku pojawił się na ostatnie pół godziny gry. To właśnie on maczał palce przy dwóch strzałach Juliana Alvareza, z których jednak jeden był niecelny, a drugi zablokowany.
Wciąż zupełnie niewidoczny pozostawał Haaland, a na lewej flance zatrzymywany przez Emersona Royala był Grealish. Tottenham starał się za to nie być bierny i wciąż wychodził ze swoimi atakami, przez co goście nie mogli posłać wszystkich sił do ataku i zapomnieć o defensywie. Swoje szanse miał chociażby Kane, ale żadna z nich nie był pewną okazją do zdobycoa bramki.
W 87. minucie spotkania drugą żółtą kartkę za swoje faule otrzymał Cristian Romero, przez co grający w dziesiątkę Spurs musieli jeszcze głębiej cofnąć się do obrony. Mimo braku bramek druga część gry mogła podobać się dużo bardziej niż pierwsza i zapewniła wszystkim widzom naprawdę sporo emocji.
Ostatecznie to gospodarze dowieźli zwycięstwo do końca, przez co zbliżyli się do najlepszej czwórki w ligowej tabeli. Manchester City z kolei znów zgubił punkty i nie skorzystał okazji do zbliżenia się do Arsenalu, który wczoraj przegrał z Evertonem.