Widzew uratował punkt w doliczonym czasie, ale remis nie zadowala nikogo
W poniedziałek, na zakończenie 24. kolejki PKO BP Ekstraklasy spotkały się dwie drużyny będące rozczarowaniami wiosny. Wisła Płock i Widzew Łódź wygrały tylko po jednym meczu od wznowienia rozgrywek i straciły wypracowane jesienią pozycje w tabeli. Punktów potrzebowały więc na gwałt, by wrócić do walki.
Choć to gospodarze z Płocka mieli zdecydowanie gorszy bilans wyników (pięć porażek i jedna wygrana), to oni znacznie odważniej weszli w mecz i jako pierwsi oddali strzał na bramkę rywali. Najlepszą okazję otwarcia zmarnował Jakub Rzeźniczak, który w 15. minucie nie trafił w piłkę, gdy zamykał akcję kilka metrów od bramki. Widzew zrewanżował się bardzo solidną okazją w 28. minucie, ale strzał niedaleko słupka dobrze wyciągnął Krzysztof Kamiński.
Przebieg gry wskazywał na to, że oba zespoły potrzebowały pół godziny na nabranie rozpędu. Mecz zaczął bowiem nabierać rumieńców. Im dalej, tym ciekawiej. Bramkarze dostali wreszcie pole do popisu i zaczęło pachnieć bramką. Tę strzelił w 39. minucie Rafał Wolski, chwilę po swojej pierwszej, niezbyt udanej próbie.
Dostał bardzo dobre dogranie Mateusza Szwocha i z krawędzi pola bramkowego wcisnął piłkę między Ravasem a bliższym słupkiem. Były momenty dominacji Widzewa, były dominacji Wisły, za to nie było sensu przedłużać pierwszej połowy – uznał sędzia po 45 minutach.
Po przerwie to Widzew musiał gonić wynik, a mimo wszystko oglądaliśmy powtórkę z otwierającego kwadransa meczu: bez celnego strzału ani przesadnie szybkiego tempa. Nie pomógł fakt, że po godzinie mecz trzeba było przerwać na ponad 6 minut z powodu zadymienia boiska. Powrót do wyższych obrotów był dla wybitych z rytmu piłkarzy trudny, a dla Widzewa tym trudniejszy, że Petra wyraźnie grała na utrzymanie prowadzenia, skupiając się na defensywie.
Co więcej, niepewny w ostatnich meczach (z Miedzią czy Wartą) Krzysztof Kamiński w bramce był bezbłędny. W 83. minucie doskonale zatrzymał smakowity strzał Shehu z dystansu, a później jego koledzy zdołali przenieść grę z powrotem pod bramkę Widzewa. Jeśli nie gol, to chociaż upływający czas sprzyjał Wiśle, a frustrował przyjezdnych.
Ci jednak znani są z wyjątkowej skuteczności w doliczonym czasie gry, którego po zadymieniu było co niemiara. W 96. minucie – w ogólnej kopaninie w polu karnym Wisły – Jordi Sanchez odnalazł się idealnie i wepchnął piłkę gospodarzom, odbierając im szansę na komplet punktów.