Wisła lepsza od Warty w zaległym pojedynku Ekstraklasy
Kiedy spotykali się po raz pierwszy latem, Warta Poznań była bez wygranej i bez gola, a Wisła Płock bez porażki. Wtedy płocczanie przewodzili lidze, a typy na spadek Warty wydawały się niektórym pewniakami. Tymczasem przed zaległym spotkaniem 8 marca sytuacja była zgoła odmienna. Nafciarze w 2023 roku przegrali wszystkie pięć meczów i znaleźli się w środku tabeli, daleko za plecami sensacyjnej Warty, która z najniższym budżetem i bez stadionu ocierała się o pierwszą piątkę.
Ponieważ obie drużyny potrafią pokazać dość szybką, otwartą piłkę, można było oczekiwać, że wynik zostanie ustalony po ciekawym meczu. Pierwsza połowa zdecydowanie te oczekiwania spełniła, nawet jeśli skończyła się bez bramek. Strzałów było co niemiara, a gra dynamicznie przesuwała się spod jednej bramki pod drugą, nie dając kibicom okazji do nudy.
Krzysztof Kamiński dwukrotnie efektownie bronił dostępu do bramki gospodarzy, w tym raz po strzale Macieja Żurawskiego. Młody imiennik wielkiej legendy był zresztą bliski powodzenia jeszcze dwukrotnie – po kwadransie i w 45. minucie – jednak po świetnym dojściu do pozycji strzeleckiej za każdym razem posyłał petardy ponad bramką. Po drugiej stronie warto wskazać sytuację Rafała Wolskiego z 24. minuty, gdy Robert Ivanov musiał głową wybijać piłkę z bramki Warty.
Wyrównana pierwsza połowa szybko dała jednak o sobie zapomnieć, gdy gospodarze wyszli na prowadzenie po niespełna 10 minutach drugiej części gry. Furman doskonale zabrał piłkę Matuszewskiemu i dostrzegł wchodzącego Mateusza Szwocha. Ten z dużym spokojem ograł Adriana Lisa i ucieszył stadion, który wciąż ma ograniczoną pojemność z powodu oczekiwania na odbiór trzech trybun.
Niedługo później dwie żółte kartki w kilka minut złapał Niilo Maenpaa, co dało gospodarzom dodatkową przewagę. Wydawało się, że Petra musi ją wykorzystać i podnieść prowadzenie. Dominację miała jednak najwyżej statystyczną. Warta bardzo długo pozostawała bez strzału w drugiej połowie przy ośmiu gospodarzy.
Jednak na boisku wyglądało to zupełnie inaczej: wyrównana rywalizacja, w której jedynie Warcie brakowało impetu, by kończyć próby ataku. To mogło się okrutnie zemścić na gospodarzach, gdy w 76. minucie Robert Ivanov przejął piłkę i strzelał z dystansu. Piłka obiła poprzeczkę i Krzysztof Kamiński mógł odetchnąć z wielką ulgą – to jego błąd dał szansę Finowi.
Po zmianach zarządzonych przez trenera Szulczka Warta zdołała nawet zbudować przewagę i oddać kolejne trzy strzały, podczas gdy płocczanie w końcówce zdawali się tylko czekać na ostatni gwizdek. Nawet kontrę trzech na jednego miejscowi potrafili całkowicie zniweczyć, ku wściekłości widzów, chóralnie wypowiadających pewne niezbyt piękne słowo. I choć Wisła rozczarowała w drugiej połowie (mimo że w niej zapewniła sobie wygraną), to wywalczyła cenne przełamanie.