Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Wlazły schodzi ze sceny. Siatkarz zakończył sportową karierę

PAP
Wlazły schodzi ze sceny. Siatkarz zakończył sportową karierę
Wlazły schodzi ze sceny. Siatkarz zakończył sportową karieręProfimedia
Mariusz Wlazły w piątek meczem Projektu Warszawa z Treflem Gdańsk zakończył sportową karierę. Atakujący, mistrz świata z 2014 roku, w ekstraklasie siatkarzy grał 20 lat. "Zaszedł za skórę chyba wszystkim drużynom w naszej lidze" - zaznaczył prezes PZPS Sebastian Świderski.

Śmiało można o nim powiedzieć, że jest "złotym dzieckiem polskiej siatkówki". Czego się nie dotknął, zamieniał w sukces. To właśnie z nim w składzie w 2006 roku biało-czerwoni sprawili jedną z największych niespodzianek sięgając po srebro mistrzostw świata. Osiem lat później po raz drugi w historii zostali mistrzami świata podczas imprezy w Polsce, a Wlazły był bezsprzecznie najważniejszym ogniwem polskiego zespołu. Zdobył najwięcej punktów, był najskuteczniejszy w ataku, a dodatkowo bronił nawet... nogą. Stał się liderem – nie tylko na boisku, ale i poza nim.

Z PGE Skrą Bełchatów dziewięć razy został natomiast mistrzem Polski.

Nazywany przez kolegów "Szamponem" budził na przestrzeni swojej kariery skrajne emocje. Przez jednych uwielbiany za swój widowiskowy styl gry, inni mieli do niego pretensje o to, że odwrócił się od kadry po nieudanych mistrzostwach świata we Włoszech w 2010 roku. Mówił, że nie podoba mu się, "jak PZPS traktuje człowieka". Ówczesny selekcjoner Daniel Castellani mało na niego stawiał, a on był jeszcze wtedy siatkarzem, który lubił grać pierwsze skrzypce. Kwadrat rezerwowych nie był dla niego, a jeśli ktoś mu zaufał, potrafił odpłacić mu się świetną postawą na boisku.

Gdy Stephane Antiga został wybrany na trenera kadry w 2014 roku, mówiono, że tak się stało, bo tylko on był w stanie namówić do powrotu Wlazłego. I pierwszy sprawdzian przeszedł celująco, bo polski bombardier mu nie odmówił.

"To on mnie przekonał, że warto znowu pomóc reprezentacji. I doskonale wiem, że jeśli się nie uda osiągnąć sukcesu, to właśnie ja dostanę najbardziej po głowie" – powiedział atakujący jeszcze przed historycznym turniejem w Polsce.

Mówił też, że nie wrócił po to, by coś komuś udowodnić. I pewnie nie kłamał. Miał wtedy 31 lat i doskonale wiedział, że to może być jego ostatnia okazja, by wraz z drużyną narodową zrobić coś naprawdę wielkiego. Tak też się stało, a po zdobyciu złotego medalu i statuetki MVP rozgrywek ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery.

"W trakcie mojej pierwszej rozmowy ze Stephane'em powiedziałem, że wracam na jeden sezon. On to zaakceptował. Chciałem pomóc drużynie, jak najlepiej potrafiłem... Chłopaki są na dobrej drodze. Widać uśmiech, wolę walki, pewność siebie. Trzeba było im pokazać, jak obejść pewne rzeczy. Zobaczyli, że zabawą, takim cieszeniem się trochę dziecinnym, można przebrnąć przez trudne chwile" – powiedział wówczas Wlazły.

Zawodnik światowej klasy, miał propozycje od wielu zagranicznych klubów, ale nigdy nie zdecydował się na wyjazd z kraju. Powtarzał ciągle, że w PGE Skrze Bełchatów ma wszystko, czego potrzebuje, a zespół gra nie tylko w Polsce, ale i w Europie zawsze o najwyższe cele.

Jego kariera w Skrze to nie było jednak wyłącznie pasmo sukcesów. Mimo dziewięciu tytułów mistrza kraju, siedmiu Pucharów Polski oraz srebra i dwukrotnie trzeciego miejsca w Lidze Mistrzów, także w tym klubie przeżywał trudne chwile. Ciężko było zwłaszcza w 2011 roku, kiedy drużyna z Bełchatowa na krajowym podwórku musiała ustąpić miejsca Asseco Resovii Rzeszów. Wlazły padł też ofiarą eksperymentu, kiedy został przesunięty z ataku na przyjęcie. Robił dobrą minę do złej gry. Nie odnalazł się na tej pozycji. Miał bardzo słaby sezon. Wydawało się, że jego kariera zbliża się ku schyłkowi.

Wlazły się jednak odbił. I to jak. W Bełchatowie znowu wrócił na atak i odpłacił się kolejnym złotem. W finale w 2014 roku to on rozbił Resovię. Później jeszcze raz poprowadził zespół do złotego medalu - w 2018 roku. Wielu kibiców nie mogło sobie wyobrazić go w innym klubie.

To zmieniło się w 2020 roku. Po 17 latach gry w bełchatowskich barwach Wlazły sensacyjnie ogłosił, że odchodzi do Trefla Gdańsk. Nieco później okazało się, że decyzja była podyktowana planami ówczesnego prezesa Konrada Piechockiego wobec niego. A zawodnik chciał wciąż grać, miał nadal pomysł na siebie, a buty na kołek chciał odwiesić na swoich warunkach. Umożliwiono mu to właśnie w Gdańsku. Ostatnie spotkanie rozegrał w piątek w hali Torwar przeciwko Projektowi Warszawa. Pożegnał się w wielkim stylu - zdobył 19 punktów.

"Miałem świadomość, że już nie wyjdę na parkiet, nie zagram następnego meczu, nie zagram już w jakimkolwiek spotkaniu w PlusLidze. Chciałem się bawić jak najlepiej. Dałem, ile mogłem zespołowi w każdym spotkaniu, w którym mogłem być na boisku. To jest dla mnie największa przyjemność, że mogłem funkcjonować w Treflu Gdańsk z tymi fantastycznymi ludźmi i mogłem z nimi zakończyć moją karierę" - podsumował atakujący.

"Jeszcze raz dziękujemy, Mario!" - podsumował ostatnio występ jego klub, a miłe słowa popłynęły też ze strony rywali. "Mariusz - dzięki za wszystko" - przekazał Indykpol AZS Olsztyn.

W sumie wystąpił w 508 meczach PlusLigi i zdobył - według oficjalnego portalu rozgrywek - 7641 punktów. Najwięcej w jednym spotkaniu - 39 - odnotował w rywalizacji z Projektem, ale jeszcze w barwach PGE Skry.

"To wybitny zawodnik, który zaszedł za skórę wszystkim klubom i siatkarzom w naszej lidze swoją bardzo dobrą grą. Ja go pamiętam jeszcze jako zawodnika drugoligowej drużyny ze Zduńskiej Woli, kiedy z Mostostalem-Azoty Kędzierzyn-Koźle graliśmy tam Puchar Polski. Wygraliśmy to spotkanie po ciężkim boju, bodajże 3:2, ledwo, ledwo. On był wyróżniającym się zawodnikiem, a to był dopiero jego początek. Mega skoczność, mega umiejętności, mega technika" - powiedział o Wlazłym kolega z reprezentacji, a obecnie prezes PZPS Sebastian Świderski.

Prywatnie bardzo długo nie było o nim nic wiadomo. Niechętnie mówił o sobie, od dziennikarzy niemal uciekał, niechętnie udzielał wywiadów. Dojrzał jednak również do tego, że kibice chcą znać życie swojego idola od kuchni. Z roku na rok coraz bardziej się udzielał. Teraz jest mocno aktywny we wszelakich mediach społecznościowych.

Często spotyka się z kibicami, otworzył własną fundację, która pomaga dzieciom uprawiać siatkówkę. Organizowane przez nią turnieje gromadzą setki uczestników, a on sam jest obecny na wszystkich. Bierze udział w licznych akcjach charytatywnych. Wielokrotnie sprawiał radość chorym i cierpiącym dzieciom.

Dwa lata temu zaskoczył natomiast kibiców informacją, że zaczyna studiować psychologię. To właśnie jest jego plan na życie po zakończeniu sportowej kariery. Zawodnik pozostanie w Treflu - dołączy do sztabu szkoleniowego w roli koordynatora psychologicznego.

Wil jij jouw toestemming voor het tonen van reclames voor weddenschappen intrekken?
Ja, verander instellingen