Zjazd Liverpoolu i zwyżka United – nieoczekiwane preludium do niedzielnego meczu
Gdy pierwszy raz dwaj giganci angielskiej piłki walczyli w trzecim tygodniu Premier League 2022/23, zapowiadał się katastrofalny rok dla Manchesteru United. LFC może wystartowali wolniej, ale wciąż byli typowani jako kandydaci do walki o czołowe lokaty.
The Reds zremisowali pierwsze dwa mecze (2:2 z Fulham i 1:1 z Crystal Palace), jednocześnie jednak wyrywając Community Shield z rąk Manchesteru City efektownym 3:1. United tymczasem przegrali z Brighton (1:2) i jeszcze mocniejsze bęcki dostali od Brentford (0:4). Natychmiast zebrały się czarne chmury nad Erikiem ten Hagiem i proponowanym przez niego stylem gry opartym na posiadaniu.
Nic dziwnego, że przed bezpośrednim starciem to Liverpool był faworytem i kwestią sporną pozostawało raczej, czy wygra wysoko. Tymczasem United zdołali pewnie pokonać The Reds 2:1 na Old Trafford, co było nieocenionym zastrzykiem pewności siebie po słabym wejściu w sezon.
Zjazd Liverpoolu
Pomimo porażki sytuacja Liverpoolu nie wyglądała źle, zwłaszcza po rozgromieniu Bournemouth 9:0 niewiele później i wygranej rzutem na taśmę przeciwko Newcastle. Później jednak remis w derbach ze słabym Evertonem i demontaż 1:4 z Napoli pozostawiły niesmak w ustach kibiców.
Nawet wygrane z Manchesterem City, Tottenhamem, Ajaksem, Rangers oraz w rewanżu z Napoli nie dały pełni satysfakcji, ponieważ – po potknięciach na Nottingham Forest i Leeds – w przerwę na mundial Liverpool wszedł dopiero na szóstym miejscu.
Rozczarowanie, choć nie katastrofa. Sytuacja zaczęła się zmieniać po bardzo intensywnym powrocie do krajowej piłki z końcem grudnia 2022. Po dwóch wygranych przyszły wyjątkowo bolesne porażki 1:3 z Brentford, i dwukrotne 0:3 – najpierw z Brighton, a później z Wolves. The Reds zsunęli się aż na 10. miejsce.
Od tych szokująco słabych wyników sytuacja zdążyła się już uspokoić, a wygrane z Evertonem, Newcastle i Wolverhampton pozwoliły wrócić za plecy pierwszej piątki. To wciąż jednak potężne rozczarowanie w połączeniu z odpadnięciem z Pucharu Ligi i Pucharu Anglii, na tle których 2:5 z Realem Madryt w Lidze Mistrzów to tylko sypanie soli na rany.
Musimy przecież pamiętać, że sezon wcześniej na tym etapie Liverpool był o dwa mecze od poczwórnej korony i w rozgrywkach są na pozycji broniących zdobyczy sprzed roku. Tym łatwiej zrozumieć, dlaczego Jurgen Klopp tak wiele uwagi przywiązuje do trwającego tygodnia, licząc na sześć punktów w dwóch meczach i gonitwę za miejscem dającym grę w Lidze Mistrzów.
Zwyżka United
Dla kontrastu, od wygranej z Liverpoolem Czerwone Diabły tylko się umacniały, pomimo znanych powszechnie ograniczeń finansowych, widma zmiany właścicieli i rozstania z Cristiano Ronaldo w atmosferze skandalu. United przegrali zaledwie cztery mecze we wszystkich rozgrywkach, zremisowali pięć, a wygrali aż 29!
Co więcej, pod okiem Ten Haga Manchester wywalczył pierwsze od sześciu lat trofeum, pokonując Newcastle 2:0 w finale Carabao Cup. Drużyna pozostaje też w grze o trofeum Ligi Europy, pokonawszy w "przedwczesnym finale" Barcelonę. Przed nimi również ćwierćfinał Pucharu Anglii z Fulham, pozostawiając im szansę na skończenie sezonu z czterema pucharami.
Owszem, w Premier League strata do Arsenalu to aż 11 punktów i tylko wyjątkowo ciężka praca połączona ze sprzyjającymi okolicznościami mogłaby dać mistrzostwo, ale szansa pozostaje. Spekulacje o mistrzostwie sam Ten Hag stara się ucinać, chcąc skupić zawodników na bieżących zadaniach zamiast wielkich celów.
Ogromną różnicę pomiędzy Liverpoolem a Manchesterem United widać też w występach poszczególnych zawodników. Marcus Rashford, Casemiro, Lisandro Martinez czy Luke Shaw w ostatnich miesiącach brylują, napędzając się wzajemnie i pchając drużynę naprzód. Zwłaszcza Rashford gra wybitny sezon, zdobywając i pomagając zdobyć 34 gole.
W Liverpoolu widać trend przeciwny – zawodnicy pamiętani z wybitnych występów przed rokiem w tym roku sprawiają wrażenie, jakby nie wytrzymywali presji oczekiwań. Darwin Nunez pozostał tytanem pracy na boisku, ale długo nie mógł się przełamać. Cody Gakpo zaliczył raczej nieśmiałe wejście w drużynę, równając raczej w dół do całej formacji pomocy, która nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań.
Przed niedzielnym meczem trudno o wskazanie jednoznacznego faworyta. Czy Liverpool już się odbudował na tyle, by postawić tamę United? Czy Ten Hag odpowiednio rozpracował ekipę Kloppa? A może oba zespoły się zneutralizują? Na pewno większa presja spoczywa na gospodarzach z Anfield, którzy wyczerpali już chyba limit słabych występów.